600 medali na 600. Urodziny Łodzi. Szymot Łatkowski - laureat, który zaraża miłością do Łodzi [ZDJĘCIA]

Łódź świętuje swoje 600-lecie, nagradzając medalami zasłużonych dla rozwoju i promocji miasta mieszkańców. Prezentujemy sylwetki niektórych laureatek i laureatów. Jednym z nich jest Szymon Łatkowski, łodzianin z urodzenia i wielki miłośnik miasta, jego historii i kultury. Tą miłością dzieli się z przyjezdnymi, którzy często na początku nie widzą potencjału miasta. Po wycieczkach z Panem Szymonem jest zupełnie odwrotnie.

Szymon Łatkowski
Szymon Łatkowski
3 zdjęcia
Szymon Łatkowski
Szymon Łatkowski
ZOBACZ
ZDJĘCIA (3)

Do medalu nominowała Pana córka, napisała, że wychowano ją w duchu patriotycznym i należy się Panu za to medal. Zgadza się?

Szymon Łatkowski: Wolę określenie „w duchu miłości do tego miasta”. Moja córka wychowała się wśród rówieśników, którzy z reguły mieli do Łodzi zły lub neutralny stosunek, a dzięki mnie widziała pewnie te dobre strony, była w opozycji do nich. Wiedziała cokolwiek o mieście, jego trudnej historii, o tym, że to miasto potrzebuje czasu i zmian. Moja żona pielęgnuje też kuchnię łódzką, gotuje knedle ze śliwkami, truskawkami, młodą kapustą, inne dania. Uczyłem także moje dzieci gwary łódzkiej, więc teraz znają ją nie gorzej ode mnie. 

To jakie słowa im Pan na przykład zaszczepił? 

Słowa takie jak „siajowe”, „krańcówka”, „tytka”. Nauczyłem ich też, że „gołda” wcale nie oznacza w Łodzi „sera”. Wiedzą, że „dziad” to nie tylko taki niekoniecznie zadbany pan, ale również zupa lub rzep, który przyczepia się do spodni. Wiedzą, co to „lajpo” i tak dalej. Myślę, że znam znaczenie ok. 90% łódzkich słów i potrafię je wytłumaczyć. 

A skąd taka miłość do Łodzi?

Urodziłem się w ścisłym centrum, w kamienicy przy Sienkiewicza, tam, gdzie jest teraz Galeria Łódzka. Stamtąd pochodzę. Stąd moja miłość do miasta i do Piotrkowskiej. Jako dzieciak chodziłem do Centralu na kolorową telewizję, na bajki, bo w domu kolorowego telewizora wtedy nie było. Biegałem po dachach fabryk tam, gdzie teraz jest Off Piotrkowska. A obecnego Offa uwielbiam za atmosferę. Do dziś, gdy wchodzę lub wjeżdżam rowerem na Piotrkowską, czuję się jak na wakacjach, oddycham. Widziałem jak to się zmieniało i może dlatego, gdy przyjeżdżają moi znajomi spoza Łodzi, umiem im pokazać, że Łódź jest piękna.

I tak powstały Pana prywatne wycieczki. Sporo osób z nich korzysta? 

To jest rzeczywiście spora grupa przyjaciół ze środowiska, które ukształtowało się pod koniec lat 80. w klubie studenckim przy Uniwersytecie Łódzkim. Te przyjaźnie trwają do dziś. Ludzie rozproszyli się po całym świecie, po całej Polsce i czasem do mnie wpadają.

I co wtedy widzą?

Na początku słyszę czasem o „szarym mieście”. Klasyk, ale to się zmienia po moim oprowadzaniu. Pokazuję im Piotrkowską, trzeba tam podnieść głowę do góry, wejść do kilku podwórek, zobaczyć, jak to wszystko wygląda, trzeba zobaczyć bogactwo Poznańskiego i trzeba wejść np. do Herbsta. Oprócz tego przechodzimy przez Pasaż Róży. Dowiadują się też np. dlaczego przy Jaracza wisi budka, ja jeszcze pamiętam, jak milicjant tam siedział, więc im tłumaczę. Ponieważ mieszkam na Julianowie, prowadzę ich również do parku, a potem jeśli ktoś ma siłę, to idziemy lub jedziemy do Łagiewnik. Kapliczki robią tam zawsze wrażenie. Na koniec jemy obiad w Manufakturze. Mamy co pokazywać, to otwiera ludziom oczy na fakt, że Łódź turystycznie jest wyjątkowa.

Medal na 600-lecie był zaskoczeniem? 

Oj, tak. Myślę, że moje zasługi są minimalne. Gdy stanąłem pomiędzy ludźmi, takimi jak pani Anita Werner, pan Włodzimierz Korcz, pan Kamil Maćkowiak, to pomyślałem, że moja nominacja to drobna pomyłka, ale jest oczywiście ogromną radością. 

ZOBACZ TAKŻE