Bez wiary i nadziei. Łódź w czasach okupacji, terroru, głodu i strachu [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Okres wojny w Łodzi dość często sprowadza się do kilku faktów: wkroczenia wojsk niemieckich, wcielenia miasta do III Rzeszy, spalenia synagog, przemianowania na Litzmannstadt, utworzenia getta i obozu dla dzieci oraz spalenia więźniów Radogoszcza. Tymczasem mamy do czynienia z ponad pięcioma latami mroków okupacji, terroru, grabieży, głodu i strachu.

Zdjęcie z obozu przejściowego przy ul. Łąkowej
Zdjęcie z obozu przejściowego przy ul. Łąkowej
3 zdjęcia
Zdjęcie z obozu przejściowego przy ul. Łąkowej
Zdjęcie z obozu przejściowego przy ul. Łąkowej
ZOBACZ
ZDJĘCIA (3)

Warto przypomnieć sam początek wojny, bo już w pierwszych miesiącach okupacji niemieckiej stworzone zostały ramy planowego programu represji, dyskryminacji, a także stopniowego wyniszczania polskiej i żydowskiej ludności miasta przy braku jakiejkolwiek możliwości obrony.

Kościół pod nadzorem

Ówczesny ordynariusz diecezji bp Włodzimierz Jasiński i sufragan bp Kazimierz Tomczak postanowili pozostać w Łodzi mimo zbliżającej się armii niemieckiej i nie skorzystali z samochodu podstawionego przez wojewodę Henryka Józewskiego. Znamienne są słowa wygłoszone na posiedzeniu kapituły katedralnej na początku września 1939 r.: „Powołaniem naszym jest zostać z ludem, nieść mu pomoc i dawać przykład”. Bp Jasiński stanął na czele Okręgowego Łódzkiego Komitetu Niesienia Pomocy Żołnierzom i ich Rodzinom, natomiast bp Tomczak objął przewodnictwo Komitetu Obywatelskiego miasta Łodzi. Ordynariusz łódzki tuż przed wkroczeniem wojsk niemieckich wygłosił płomienne przemówienie, transmitowane przez rozgłośnię Polskiego Radia w Łodzi. Dostrzeżono je w Berlinie, w związku z czym duchowny od razu trafił na listę osób o nastawieniu antyniemieckim. Od października nałożono na niego areszt domowy, a bp Tomczak został aresztowany, ale wypuszczono go w styczniu 1940 r. z nakazem opuszczenia granic Rzeszy. Mimo represji biskupi kontynuowali posługę do maja 1941 r., kiedy to zostali internowani. Po odmowie wyjazdu do Generalnego Gubernatorstwa władze hitlerowskie deportowały biskupów i kilku księży z kapituły katedralnej do klasztoru w Bieczu.

Raus, raus!

Wysiedlanie rodzimej ludności z terenów podbitych było istotną częścią polityki III Rzeszy. Z początkiem 1940 r. w Poznaniu powstał urząd do spraw wysiedlenia Polaków i Żydów, wkrótce przemianowany na Centralę Przesiedleńczą, której filię ulokowano w Łodzi przy ul. Piotrkowskiej 133. Do jej zadań należał m.in. nadzór nad obozami przejściowymi przy ulicach Łąkowej, Strzelców Kaniowskich i Kopernika oraz w Konstantynowie Łódzkim.

Osiedle Montwiłła-Mireckiego, wyjątkowo nowoczesne jak na warunki łódzkie, stanowiło łakomy kąsek dla niemieckich urzędników. Z racji dosyć wysokich czynszów zamieszkiwane było wcześniej przez inteligencję, lekarzy, adwokatów i artystów. Już na początku grudnia z osiedla wyrzucono kilka rodzin, dalszych kilkanaście lokali opróżniono w sylwestrową noc 1939 r., natomiast wysiedlenie całego osiedla rozpoczęło się w nocy z 14 na 15 stycznia 1940 r. Po godzinie 21:00 otoczono teren kordonem policji i wojska. Mieszkańcy w ciągu kwadransa do pół godziny musieli się spakować. Ludzie nie wiedzieli, na jak długo będą wysiedleni, nie zabierali więc niezbędnych rzeczy, np. ciepłej odzieży.

Droga w nieznane

Każdy mógł zabrać z mieszkania do 25 kg bagażu na osobę dorosłą i 12 kg na dziecko. Blisko 4500 wysiedlonych ludzi zgromadzono przed budynkami i tam dokonano wstępnej selekcji. Kobiety, dzieci i starców pakowano na ciężarówki i wywieziono do obozu przy ul. Łąkowej. Mężczyźni pomaszerowali tam pod konwojem. Jeszcze we wrześniu 1939 r. z osiedla uciekli Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński. Gdy próbowali wrócić na wiosnę, w mieszkaniu zastali już Niemców, a ich rzeźby i obrazy trafiły na śmietnik. 

Wypędzeni czasami spędzili w obozie kilka miesięcy. Ostatnie transporty wysiedlonych odjechały do Generalnego Gubernatorstwa w kwietniu 1940 r. Trafiali zwykle do pobliskich powiatów: piotrkowskiego, łowickiego i skierniewickiego. Na miejscu ich rozlokowaniem zajmowały się lokalna administracja i Rada Główna Opiekuńcza. Nie wszyscy jednak przetrwali życie w surowych wiejskich warunkach i nigdy już nie wrócili do domu. A to był przecież początek wysiedleń tysięcy łódzkich rodzin polskich i żydowskich z różnych części miasta.

ZOBACZ TAKŻE