Spore wzięcie miało tam m.in. niezbyt wykwintne mieszkanie Berszkowiczów, którzy użyczali swej alkowy panienkom i w ten sposób nieźle zarabiali. Miłosne interesy nie mogły ujść uwadze brygady policji obyczajowej, która co jakiś czas urządzała naloty na lupanary przy ul. Lipowej.
Podczas jednej z wieczornych akcji nakryli u Berszkowiczów wesołą kompanię złożoną aż z 11 kobiet i grupy klientów. Zabrano całe towarzystwo na komisariat i spisano protokół. Małżeństwo, widząc coraz większe trudności w prowadzeniu zakazanych interesów, przeniosło się do bloków ZUP przy ul. Sanockiej, ale i tam namierzała je obyczajówka.
Sprawa była poważniejsza niż prowadzenie domu publicznego, bowiem w trakcie śledztwa okazało się, że para jest powiązana z procederem handlu kobietami i wysyłaniu ich do pracy w lupanarach Argentyny i Brazylii. Odbył się proces, który potwierdził te zarzuty, choć pokrzywdzone, zastraszane kobiety bały się zeznawać, ale wpadł akurat kurier, który miał konwojować do Buenos Aires kolejny transport z Łodzi. Berszkowiczów skazano na cztery lata więzienia, a w mieście bardzo długo krążyły opowieści o zniknięciach, porwaniach czy ucieczkach ładnych dziewcząt, które odnajdywano potem gdzieś w Ameryce Południowej.