Mimo że obie drużyny zdecydowanie nie są w najlepszej dyspozycji, zmierzając na stadion, czuć było atmosferę święta. Każdy miał w głowie pytanie, czy dostosują się do niej piłkarze i zagrają tak, żeby było co wspominać.
Znaczna część pierwszej połowy to bitwa na pressing. Raz jedni, raz drudzy podchodzili wyżej i blokowali akcje rywali. Może i piłka krążyła od nogi do nogi dość szybko, może akcje miały niezłe tempo, ale brakowało strzałów w światło bramki. Próby Legii, choć niecelne, sprawiały, że stadion zamierał. Pierwszy celny strzał padł w 39. minucie, a jego autorem był Bartosz Kapustka. Mimo doliczonych aż 5 minut żadna z drużyn nie powalczyła o gola.
Wyczekiwane bramki
Druga połowa zaczęła się bez zmian w składach i grze obu zespołów. Dużo walki na boisku, ale sytuacji strzeleckich jak na lekarstwo. Widzew pierwsze uderzenie w światło bramki oddał w 55. minucie. Dwie minuty później mogło być 1:0 dla gospodarzy. Wyśmienitą sytuację miał Szymon Czyż, ale chyba sam do końca nie wiedział, czy chce strzelać czy podawać. To był dobry moment dla widzewiaków. Mocno przycisnęli, a głęboko broniący legioniści faulowali Ángela Baenę w polu karnym. Do piłki podszedł Sebastian Bergier i wygrał pojedynek z Kacprem Tobiaszem.
Stołeczni rzucili się do odrabiania strat. Po jednej z akcji mocno zakotłowało się w polu karnym Widzewa. Piłkę dwukrotnie blokowali obrońcy, a raz bronił Ilić, finalnie jednak ta nie wpadła do siatki. Wytrwała postawa przyjezdnych w końcu zaprocentowała. W 85. minucie piłka dotarła do niepilnowanego Ermala Krasniqiego, który pięknym strzałem wyrównał stan gry. Po tej akcji na boisku zrobiło się dość brutalnie i chaotycznie. Finalnie mecz zakończył się podziałem punktów.
Widzew Łódź 1:1 Legia Warszawa
66’ Bergier (K) 85’ Krasniqi
Ilić – Gallapeni, Żyro, Visus, Andreu – Czyż (80’ Hanousek), Shehu (90+4’), Álvarez – Fornalczyk (80’ Akere), Baena (80’ Pawłowski) – Bergier (72’ Zeqiri)
