Łódzka gorseciarnia przy Jaracza. Grażyna Owczarek prowadzi pracownię od 40 lat

Pani Grażyna Owczarek gorseciarstwem zajmuje się od około 50 lat. Jej pracownia przy ul. Jaracza ma piękną, charakterystyczną witrynę. Warto zatrzymać się tu na dłuższą chwilę. 

fot. Paweł Łacheta
Grażyna Owczarek prowadzi swoją gorseciarnię przy ul. Jaracza 23 od 40 lat

Wyjątkowa, ręcznie szyta bielizna

Malutka gorseciarnia skrywa wyjątkowe wnętrze. Czas zatrzymał się tutaj niemal 40 lat temu. Na rozstawionych manekinach możemy podziwiać gorsety i staniki – wszystkie wykonane rękoma pani Grażyny. Bielizna jest także na zdjęciach wiszących na ścianach pracowni. A na fotografiach – klientki, które zadowolone z zakupu, fotografują się w nowym gorsecie i przynoszą zdjęcia na pamiątkę pani Grażynie. 

Uczyła się zawodu od najmłodszych lat

Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że pani Grażyna gorseciarstwa uczyła się od kołyski. Jej mama podczas okupacji szkoliła się w tym fachu u Niemki. Po wojnie otworzyła pracownię w swoim mieszkaniu, a jej córka podpatrywała ją przy pracy. – Warunki mieszkaniowe były trudne, w domu było nas czworo dzieciaków, a do tego jeszcze pracownia. Wszędzie były koronki i materiały wymieszane z naszymi dziecięcymi zabawkami i codziennym życiem. Siłą rzeczy chłonęłam ten zawód – wspomina pani Grażyna.

Gorseciarnia przy Jaracza

Kiedy Grażyna podrosła i poszła do liceum, regularnie pomagała już swojej mamie. Miały wówczas zakład przy ul. Zachodniej 67. Po szkole średniej poszła do liceum pedagogicznego, równolegle ucząc się pod okiem mamy zawodu gorseciarki. Choć przez kilka lat pracowała w szkolnictwie, to jednocześnie zdała też dyplom czeladniczy, a potem dyplom mistrzowski w 1975 roku i to właśnie gorseciarstwo wzięło górę w jej życiu.

– Nigdy nie żałowałam tego wyboru. I chociaż to ciężki zawód, bardzo pracochłonny, wymagający dużo cierpliwości, ale też taktu i dyskrecji wobec klientek, to zawsze miałam i mam do tej pory mnóstwo satysfakcji z tej pracy – przyznaje pani Grażyna. 

W latach 70., za namową mamy, pani Grażyna założyła własną pracownię. – Lokal przy ul. Jaracza 23 dostałam dzięki temu, że należałam do stowarzyszenia rzemieślników, tak zwanego cechu. Pomieszczenia były zupełnie puste, wszystko musiałam urządzić i załatwić sama, zostałam rzucona na głęboką wodę – mówi Grażyna Owczarek.

Złote lata pracowni

Okazało się, że bardzo szybko rozwinęła skrzydła i już w latach 70. pracownia działała bardzo prężnie. Zamówień było dużo, kobiety czekały na odbiór po kilka miesięcy, a pani Grażyna zatrudniała aż trzy pracownice. – Kolejki były! Terminy trzymiesięczne, bo przemysł nie był przygotowany do tego typu produkcji. Ale radziliśmy sobie, mąż pomagał w załatwianiu materiałów, haftek i gumek – wspomina łódzka gorseciarka. 

Wraz z latami 90. powoli zaczęła spadać popularność zakładów gorseciarskich. Coraz więcej bielizny zaczęły szyć duże zakłady produkcyjne, a coraz większa dostępność sklepów z gotowym produktem i różnorodnością wyboru spowodowała, że małych pracowni zaczęło w Łodzi ubywać. – Kiedyś na samej Piotrkowskiej działało 16 zakładów gorseciarskich, a teraz w całej Łodzi są dwa, mój i mojej siostry – przyznaje pani Owczarek.

W pandemii coraz trudniej prowadzić interes

Teraz dodatkowo pandemia dała w kość i pani Grażyna z trudem utrzymuje swoją pracownię. 

– Opłat jest bardzo dużo. Towar kupuję w hurtowni, w dużych ilościach, by było taniej, ale niestety schodzi bardzo powoli, bo w zakładzie pojawiają się dziennie dwie, trzy panie – opowiada pani Grażyna.

Te dzisiejsze zamówienia są najczęściej od stałych klientek, które zadowolone, wracają po kolejny towar. Są to panie z całej Polski, ale zgłaszają się i klientki z zagranicy. W czym tkwi sekret tej bielizny? Pani Grażyna odpowiada: – Moja dewiza od samego początku brzmi „szyję tak, jakbym szyła dla siebie”.

ZOBACZ TAKŻE