Łódź.pl: Jaki jest Pana ulubiony kolor?
Kazimierz Derczyński: Biały, w domu wszystko mamy pomalowane na biało. To też doskonała baza dla innych kolorów, jeśli ktoś sam chce wyrobić własny odcień. Wtedy doradzamy, profesjonalnie. Klient dostaje ode mnie zawsze „jadłospis”, jak trzeba dobrać farby.
Ponad 90 lat trwania biznesu to wspaniały wynik. Jakie były początki?
Moi rodzice założyli Sprzedaż farb przy ul. Felsztyńskiego w 1930 r. Ostatecznie przenieśliśmy się tutaj, na ul. Sanocką 13. W czasie wojny biznes przejęli Niemcy, ojciec był kilka razy zamykany do więzienia, ale na szczęście matka miała pieniądze na jego wykup. Tata przeszedł też przez obozy – Auschwitz, Buchenwald i inne. Za komuny z kolei był czas wzmożonych kontroli „prywaciarzy”, też nie było lekko, ale udało nam się przetrwać do dziś i to z wieloma wiernymi klientami.
I jak się domyślam, wieloma zmianami w tej branży?
Mój ojciec przed wojną wyrabiał kolory farb ręcznie. Miał trzy/cztery wiadra farby, w każdym inny kolor, podwijał rękaw do łokcia, mieszał ręką, wyciągał ją i jak farba osiadała na włosach na dłoniach to znaczyło, że jej konsystencja była w porządku. Teraz mamy 15 000 kolorów i dobieramy je w komputerze. Ja dokształcam się w tym właściwie codziennie, czytam książki, pisma. W tej branży tak trzeba, inaczej zostaje się w tyle. A konkurencja wielkich firm i tak jest wystarczająco ciężka.
Ale klienci chyba takie zaangażowanie doceniają?
Czasem dostaję pytania w stylu: „Panie Kaziku, pamięta pan ten kolor czerwony, co pana ojciec jeszcze robił?”. I ja jadę wtedy do takiego klienta osobiście, sprawdzam, doradzam. Inna pani, chyba już stuletnia, przyjeżdża do nas po gips i kit, taksówką, pod same drzwi. Innej klientce załatwiam mydło Biały Jeleń, jak to sprzed wojny, bo firma produkująca się odrodziła i znów mają. Niektórzy klienci już pytają o syna (Michała) – czy jest może, żeby też doradził. Ważne są tutaj te relacje, to rodzinny interes i tak traktujemy też trochę naszych klientów.
Trzecie pokolenie więc już działa, będą kolejne?
Wnuk już nas odwiedza, więc kto wie, ale ja też jeszcze jestem w dobrej formie. Mam 81 lat, ale całe życie sport, rowery, ciężary, kajaki, kolarstwo, używek niemal zero. Teraz mam kontuzję barku od grania w piłkę z wnukiem właśnie, ale zdrowie, na szczęście, dopisuje.
Medal na 600-lecie był zaskoczeniem?
Muszę przyznać, że tak, zupełnie nie spodziewałem się wyróżnienia z tej okazji. To ogromna przyjemność być docenionym w ten sposób.