Piotr Baleja: Boisz się czegoś?
Miko Marczyk: Regularnie się czegoś boję. Myślę, że strach jest potrzebny, żeby w sporcie rajdowym odnosić długoterminowe efekty. Gdybym się niczego nie bał, pewnie regularnie wypadałbym z trasy, a nie zawsze miałbym szczęście, żeby nie mieć żadnego uszczerbku na zdrowiu. Poza tym jestem odpowiedzialny za organizację naszego zespołu i żyję trochę w ciągłym stresie kontynuacji startów naszego zespołu.
Wydaje mi się, że człowiek, który jedzie 140 km/h po szutrach musi mieć granicę strachu mocno przesuniętą.
Ja bym to rozdzielił. Mam sporo strachu w takich prozaicznych rzeczach. Myślę, że bałbym się, jadąc kolejką górską. Samochód rajdowy znam od dawna, spędziłem w nim sporą część życia. Z zewnątrz to ma wyglądać efektownie- jakbym jechał na 110%, ale w środku muszę wszystko kontrolować. Przygotowywałem się do tego latami, przez starty na gokartach itp., dlatego podchodzę do tego bardziej analitycznie. Choć mówi się, że jeśli masz wszystko pod kontrolą, to jedziesz zbyt wolno.
Ile razy się rozbiłeś?
Takich poważnych wypadków w całej mojej karierze miałem cztery, może pięć. Myślę, że to niewiele, biorąc pod uwagę, że startuję od wielu lat. Pierwszy wypadek miał miejsce w 2017 roku na testach rajdowych, w 2018 roku czołowo uderzyłem w drzewo przez mój błąd w dohamowaniu, w 2019 roku mieliśmy dość poważny wypadek w Czechach przez błąd w opisie trasy. Później była chwila przerwy i ostatnio dwa dachowania w Portugalii i na Węgrzech. Po części z tych zdarzeń mogliśmy kontynuować jazdę. W tym wszystkim nie liczę drobnych usterek, jak urwane zderzaki czy kapcie.
Jak zaczęła się Twoja przygoda ze ściganiem?
Mam dla ciebie trzy historie. Pierwsza jest rodzinną anegdotą, którą znam tylko z opowieści, bo nie mam prawa jej pamiętać. Gdy miałem półtora roku, tata zapłacił pierwszy mandat, bo wsadził mnie za kierownicę, a to nie koniecznie spodobało się panom policjantom. Drugą historię pamiętam trochę przez mgłę. Będąc u wujka na kolanach, prowadziłem auto na ok. 20-kilometrowym odcinku. Wujek ponoć ani razu nie dotknął kierownicy. Miałem wtedy cztery lata i potrafiłem skupić się na tyle, żeby utrzymać tę kierownicę, co może świadczyć o tym, że przejawiałem predyspozycje do jazdy samochodem. Próbowałem z różnymi sportami, ale gdy miałem 15 lat i pierwszy raz wsiadłem do gokarta, nikt mi nie musiał tłumaczyć, jak szybko pokonywać zakręty i wykręcać dobre czasy. Wtedy się zaczęło. Do 18. roku życia karting, później okręgowe rajdy samochodowe, mistrzostwa Polski i łączone programy mistrzostw europy i świata.
Czy gry komputerowe mogą pomóc w wejściu w taki sport?
Oczywiście. Ja sporo grałem w gry wyścigowe, szczególnie jako nastolatek. Teraz też trenuję na symulatorach, głównie w Łodzi w RaceSpot- centrum symulatorów wyścigów, rajdów i driftingu. Myślę, że koordynacja oko-ręka, koncentracja czy presja przedstartowa jest do dopracowania właśnie poprzez jazdę na symulatorach.
No właśnie, dokopałem się do informacji, że byłeś drugi w Wirtualnym Rajdzie Barbórki.
Było takie wydarzenie w roku pandemicznym. Kierowcy z mistrzowskiej stawki tam nie startowali, ja skorzystałem z zaproszenia, żeby zmierzyć się z najlepszymi zawodnikami simracingowymi. Było to kryterium asów na ul. Karowej, zająłem drugie miejsce.
Wydajesz się człowiekiem bardzo spokojnym, a rajdy są chyba dla ludzi nieco szalonych. Jak godzisz te sprzeczności?
Trudno mi powiedzieć. Na co dzień staram się mieć raczej kontrolę nad zdarzeniami, które mnie dotyczą, analizować to, co się dzieje wokół mnie. W samochodzie rajdowym mogę zostać odebrany w bardziej szalony sposób, który zbliża się do ludzkich limitów możliwości. Może to taka mieszanka moich cech, że staram się być przygotowany najlepiej, jak to możliwe, dlatego na koniec w rajdówce mogę jechać szybko.
Chyba zbytnie poddanie się prędkości nie jest najrozsądniejszą taktyką?
Tak naprawdę, biorąc udział w rajdach samochodowych na międzynarodowym poziomie, wszystko powinno dziać się w automatyzmie odruchu. Wszystko, czego nauczyliśmy się podczas naszej sportowej drogi, powinno wychodzić podczas rajdu. Nie ma za bardzo czasu na chłodną analizę, czy hamulec wcisnąć wcześniej, czy później, czy pojechać szybciej, czy wolniej. Jest wprowadzenie organizmu w odpowiedni stan, regeneracja i wykonywanie odpowiednich zadań. Sukces w sporcie na wysokim poziomie składa się z połączenia wielu drobnych detali.
Jak wygląda przygotowanie do rajdu? Prócz mentalu, o którym mówiłeś, jest też zapewne element przygotowania fizycznego.
Sezon rajdowy ma swoje cykle. W jego pełni jeździmy, zapoznajemy się z trasami i staramy się tylko podtrzymać formę fizyczną. Są też jednak dłuższe przerwy i wtedy m.in. ćwiczymy na symulatorach, pracujemy nad wydolnością, koncentracją czy mięśniami głębokimi. Gdy tylko jestem w Łodzi, staram się robić to codziennie. Kiedy mamy kilka tygodni przerwy, to w tych elementach jestem w stanie się poprawić. W ramach ciekawostki powiem, że kiedy ktoś pyta o przykładowe ćwiczenie, mówię, że symulacją tego, co czuje kierowca rajdowy, jest klęczenie na dużej piłce gimnastycznej i utrzymywanie równowagi równolegle żonglując piłeczkami, a w tym czasie trener zadaje nam zagadki matematyczne. Prowadząc samochód, też musimy jechać szybko, przyjmować komendy pilota i je wdrażać. Podczas odcinka specjalnego mam tętno ok. 170 uderzeń na minutę. Przykładem na to, że sport ten jest wymagający, niech będzie fakt, że podczas jednego dnia w rajdzie Polski wypiłem 9 litrów płynów, a na koniec wcale nie byłem cięższy.
Jak wysoka jest bariera wejścia w taki sport?
Rajdy to kapitałochłonny sport. To też zależy od etapu. Najtańsze są oczywiście symulatory. Następny próg to karting – moje treningi i starty w zawodach kosztowały kilkaset złotych miesięcznie, jest to najtańszy realny motosport. Amatorski sport samochodowy jest jeszcze osiągalny bez sponsorów. Mój pierwszy wyścigowy samochód kosztował 20 tysięcy, kupiłem go po powrocie ze studiów w Niemczech. Każdy wyjazd na amatorskie zawody koszt co najmniej 1000 zł. Następny krok to rajdy okręgowe. Tam już trzeba mieć sponsorów albo spory wkład własny. Jeden start to już kwoty rzędu kilku-kilkunastu tysięcy złotych. W moim przypadku na początku było sporo współprac barterowych. Mam to szczęście, że otaczają mnie wspaniali ludzie. Mój przyjaciel pożyczył mi auto, którym startowałem, była to olbrzymia pomoc na tym etapie. To było bardzo motywujące dla mojego otoczenia. Moi rodzice na początku patrzyli neutralnie na to, co robię. Mama jest lekarką, tata inżynierem, więc moja droga sportowa była w naszym domu czymś nowym. W następnych krokach potrzeba już ogromnych nakładów finansowych i wsparcia partnerów. Starty w mistrzostwach Polski wraz z przygotowaniami kosztują co najmniej 2 mln zł. Starty w mistrzostwach Europy wraz z przygotowaniem mogą przekraczać 5 mln zł. Starty w mistrzostwach świata – około 8 mln zł.
Jaką masz relację z pilotem Szymonem Gospodarczykiem? Spędzasz z nim pewnie więcej czasu niż z rodziną.
To prawda, jest to blisko 200 dni w roku. Szymon jest profesjonalistą, jednym z dziewięciu Polaków, którzy stawali na podium Rajdu Dakar. Łączy nas wspólna ambicja sportowa, zawsze mierzymy wysoko. Myślę, że ta relacja jest dobra, razem startujemy od ponad siedmiu lat, jesteśmy jedną z najtrwalszych załóg w kraju, więc to chyba dobrze świadczy o naszych charakterach.
Gdzie Ci się jeździ najlepiej? Lód, szuter, asfalt?
Po lodzie nie jeździłem za dużo, ale asfalt i szuter lubię na podobnym poziomie. Na obu moja prędkość jest podobna.
A który rajd lubisz najbardziej?
Dobrze mi się jeździ w Rajdzie Polski, nasze mazurskie szutry. W 2022 roku wygraliśmy ten rajd w randze Mistrzostw Europy- po 9 latach przerwy polska załoga wygrała te zawody. Lubię Rajd Finlandii, gdzie startowałem dwukrotnie. Pewnym rodzajem marzenia jest start w Rajdzie Monte Carlo. Mniej przepadam za rajdami przeprawowymi, gdzie jest spora szansa na uszkodzenie auta, wolę te szybkościowe.
Jak samopoczucie przed ostatnim rajdem w sezonie? Wciąż masz szansę na wicemistrzostwo Europy
Czuję się dobrze, tym bardziej że sytuacja jest dość wyjątkowa. Pojedziemy w Rajdzie Śląska, który debiutuje w cyklu. Publiczność gra razem z nami, trasy też są mi w pewnej części znane. Realnie jesteśmy między 2. a 4. miejscem, ale chcemy podnieść tę rękawicę i powalczyć o wicemistrzostwo.
Duża jest wiara w ten wynik?
Oczywiście, jednak różnice punktowe są spore. Musiałbym pojechać bardzo dobry rajd, a nasi rywale musieliby być na czwartej lub słabszej pozycji.
Jak to jest być mistrzem Polski? Jak to jest być wymienianym jednym tchem obok Krzysztofa Hołowczyca czy Kajetana Kajetanowicza?
Uważam, że jeszcze mi do nich trochę brakuje. Jest trzech polskich kierowców, którzy sięgali po tytuł rajdowego mistrza Europy: Sobiesław Zasada, Krzysztof Hołowczyc i Kajetan Kajetanowicz. Ja najwyżej byłem na trzecim miejscu. Sprzyja mi oczywiście wiek, mam 28 lat i sporo startów przed sobą. Oczywiście to samo się nie zrobi, muszę pracować, ale wierzę, że kiedyś spotkamy się jeszcze na takiej rozmowie i z czystym sumieniem powiem, że można mnie stawiać obok tych panów. Jeżeli chodzi o rajdy rangi Mistrzostw Polski, czuję się spełniony. Jesteśmy mistrzami Polski, wygraliśmy Rajd Polski i kryterium asów na ul. Karowej, ale w Europie jest jeszcze trochę do zrobienia.
Jest gdzieś na horyzoncie zespół fabryczny WRC?
Najpierw muszę udowodnić, że jestem w czołówce kierowców w Europie. Teraz nie chce robić takich skoków. Starty w WRC są bardzo kapitałochłonne, do tego jest tam ogromna konkurencja. Na przykład piąte miejsce w WRC 2 byłoby dzisiaj bardzo dobrym wynikiem, ale zapewne medialnie nie przebiłoby się do szerszej świadomości, a muszę również pamiętać o moich partnerach.
Jakim kierowcą na co dzień jest Mikołaj Marczyk?
Spokojnym, staram się nadmiernie nie spieszyć. Nie mam na koncie punktów. Wiem, w jakim miejscu jestem i staram się być przykładem. Nie zawsze tak było, kiedy 10 lat temu zrobiłem prawo jazdy, zdarzało mi się jeździć za szybko. Realia w Polsce w ostatnich latach zmieniły się zdecydowanie - na korzyść. Kierowcy w każdym województwie mają tory lub ośrodek doskonalenia techniki jazdy, więc pasja do motoryzacji i szybkiej jazdy może być realizowana w kontrolowanych i bezpiecznych warunkach. Absolutnie potępiam za szybką i brawurową jazdę w otwartym ruchu ulicznym i polecam każdemu entuzjaście szybkiej jazdy szkolenia na torze - to może otworzyć oczy i poszerzyć wyobraźnię o tym jak niebezpieczne jest auto jadące z za wysoką prędkością, bądź w niewłaściwym stanie technicznym.