Przede wszystkim nastąpiły ograniczenia w codziennym życiu: wyłączono łączność, zamilkły telefony, a potem wprowadzono rozmowy kontrolowane i cenzurę korespondencji. Przejęto media, zamknięto granice i ustalono godzinę policyjną, czyli zakaz poruszania się po godz. 22 – na ulicach pojawiły się pojazdy oraz patrole wojskowe i milicyjne. Pierwsze dwa tygodnie po 13 grudnia 1981 r. upłynęły pod znakiem zbliżających się świąt, które odbyły się zgodnie z tradycją, ale w minorowych nastrojach.
Chłodna zima
Ponieważ internowano większość działaczy związkowych i liderów opozycji oraz zawieszono bezterminowo funkcjonowanie wszelkich organizacji i stowarzyszeń, życie polityczne zeszło do głębokiego podziemia. Sytuacja była napięta, ale rygory stanu wojennego wymusiły spokój i adaptację społeczeństwa do życia w nowych warunkach, co sprowadzało się do codziennej walki o byt. Stopniowo ustawały protesty i strajki. Przejęcie nadzoru nad gminami przez komisarzy wojskowych nie poprawiło zaopatrzenia sklepów. Zima była mroźna i śnieżna, reglamentowano węgiel, a kolejki przed sklepami wydłużały się, ponieważ przy braku podstawowych artykułów system kartkowy był niewydolny. Uczniowie wrócili do szkół po feriach pod koniec stycznia, studenci też mieli miesiąc przerwy. Normalnie działały fabryki – osoby pracujące w nocy posługiwały się przepustkami. Wstrzymano na krótko druk łódzkich gazet – wychodził jedynie ocenzurowany partyjny „Głos Robotniczy”. Zweryfikowano część dziennikarzy, niektórzy musieli porzucić pracę.
Granice wytrzymałości
Sporą rzeszę Polaków, w tym łodzian, stan wojenny zastał za granicą. Pierwsze doniesienia z kraju były alarmujące, ale nie można było już – z uwagi na zamknięte granice – wrócić do domu ani skontaktować się z bliskimi. Nie można było też wyjechać, a wielu chciało uciec z kraju. Świat zareagował na sytuację w Polsce, ale informacje były skąpe z uwagi na wszechobecną cenzurę. Widać było jednak międzynarodową solidarność, bo zaczęły napływać do nas rozmaite dary i pomoc rzeczowa z Europy i USA. Paczki wysyłały masowo środowiska polonijne oraz tysiące anonimowych obywateli państw zachodnich. W paczkach znajdowano zazwyczaj odzież, trwałe artykuły spożywcze, słodycze, leki, podstawowe kosmetyki, proszki do prania, a nawet… świece. Główna dystrybucja darów odbywała się za pośrednictwem kościołów, gdzie – podobnie jak przed sklepami – ustawiały się kolejki.
Duchowe wsparcie
Wobec zmagań z codziennymi problemami materialnymi i brakiem nadziei na lepsze jutro ważne stało się oparcie duchowe. W tym dziele najważniejszą rolę w Łodzi pełniły Duszpasterstwo Środowisk Twórczych oraz Ludzi Pracy, a także działalność ojca Stefana Miecznikowskiego, kapelana łódzkiej Solidarności po wydarzeniach sierpnia 1980 r. Warto przypomnieć tego zasłużonego Honorowego Obywatela Miasta Łodzi.
Stefan Miecznikowski urodził się 25 sierpnia 1921 r. w Warszawie. Był jezuitą, kapłanem, harcerzem, duszpasterzem rodzin, młodzieży akademickiej i więźniów, nazywanym przez łodzian „sumieniem miasta”. Od 1967 r. działał w Łodzi jako duszpasterz akademicki i szybko zdobył serca młodzieży. Po ośmioletnim pobycie w Kaliszu wrócił do Łodzi w 1978 r. gdzie ponownie powierzono mu duszpasterstwo akademickie oraz wsparcie rodzin. Z opozycją demokratyczną był związany od 1970 r., po ogłoszeniu stanu wojennego pełnił posługę kapłańską w więzieniach dla internowanych i organizował pomoc dla rodzin opozycjonistów. Pomimo stałej obserwacji SB nie przerywał jednak pracy. Kościół oo. jezuitów przy ul. Sienkiewicza, gdzie głosił kazania, stał się w latach 80. oazą wolnego słowa. W 1989 r. Stefan Miecznikowski został przeniesiony na Wybrzeże i opuścił Łódź, do której wrócił po kilku latach. Zmarł 27 grudnia 2004 r. w Gdyni, ale zgodnie ze swoją wolą spoczął w kwaterze ojców jezuitów na cmentarzu Doły.
