W pierwszej części spotkania zabrakło fajerwerków. Można powiedzieć nawet, że z boiska wiało nudą. Z początku rywalizacja była wyrównana, ale po kilkunastu minutach szala zaczęła przechylać się na stronę gospodarzy. ŁKS nie tylko utrzymywał się przy piłce i kontrolował grę, ale przede wszystkim tworzył sobie okazje. Starał się wykorzystywać zarówno stałe fragmenty gry, jak i rozegrania z pola. Na nieszczęście łodzian bramki Wisły bronił dobrze dysponowany Maciej Gostomski. Przyjezdni Aleksandrowi Bobkowi zaczęli zagrażać dopiero pod koniec pierwszej połowy. Wciąż mieli jednak problemy z celnością, bo ani razu nie oddali strzału w światło bramki.
Gra nabrała rumieńców po przerwie. Trener Wisły musiał w szatni udzielić swoim zawodnikom kilku cennych rad, a ci musieli go posłuchać, bo w 60. min wyszli na prowadzenie. Daniel Pacheco miał na prawym skrzydle problemy z ominięciem łódzkich obrońców. Dlatego zdecydował się zagrać w tył do stojącego idealnie na pozycji do strzału Krystiana Pomorskiego. Ten tylko przyłożył nogę i mocno kopnął piłkę przed siebie. Bobek musiał się po nią pofatygować do siatki. Wisła wyszła na prowadzenie. Zrobiło się nerwowo. ŁKS nie odpuszczał, ale i płocczanie nie zasypiali gruszek w popiele. Nie murowali bramki, ale szukali kolejnych okazji. Gra zrobiła się brutalna i zaczęły sypać się żółte kartki. W końcówce szanse miał jeszcze Husein Balić, który przywrócił się niestety w polu karnym. Sędzia dopatrzył się faulu i wskazał na 11. metr. ŁKS miał znakomitą okazję, żeby wyrównać, ale zmarnował ją Pirulo, który przestrzelił! Kibice nie mogli wyjść z szoku, bo to ostatecznie przypieczętowało losy spotkania.
ŁKS Łódź — Wiła Płock
0:1 (0:0)
Bramki:
K. Pomorski (60’)
ŁKS:
A. Bobek – K. Dankowski, L. Guelen, Ł. Wiech, P. Głowacki, Pirulo, M. Kupczak, M. Wysokiński, A. Arasa, A. Młynarczyk (77’ J. Zając), S. Feiertag (64’ H. Balić)