Rzeki, których nie ma. Maciej Robert tropi rzeki w Łodzi i nie tylko [WYWIAD]

Pytanie o rzeki w Łodzi często zadziwia mieszkańców. Niesłusznie. Maciej Robert, autor książki „Rzeki, których nie ma”, udowadnia, że bezrzeczne miasta nie istnieją. I pokazuje, jak nauczyć się kochać nasze rzeki.

Maciej Robert przybliża swoim czytelnikom rzeki w Łodzi i nie tylko
12 zdjęć
ZOBACZ
ZDJĘCIA (12)

DM: Czy łodzianie są świadomi swoich rzek?

Maciej Robert: Są, ale jest to wyjątkowo mglista świadomość. Gdyby popytać, to może wymieniliby z nazwy jedną czy dwie. Natomiast mam wątpliwości, czy choćby co dziesiąty łodzianin przynajmniej raz nad taką rzeką pojawił się z własnej woli. Sam staram się bywać nad nimi często i niestety nie widzę tam zbyt wiele osób. Choć zdaję sobie sprawę, że trudno jest zachwycać się widokiem, który można zobaczyć na okładce mojej książki, czyli wąską strużką Jasienia ujętą w betonowy kanał. Mimo wszystko warto orientować się w kwestii łódzkich rzek, bowiem bardzo pomogły one naszemu miastu rozwinąć się w drugiej połowie XIX wieku. Możemy się tym chwalić, bo to był ewenement na skalę europejską czy wręcz światową, ale niestety rzeki na tym rozwoju Łodzi mocno ucierpiały. Przemysł wykorzystał je do cna, skazał na podziemny niebyt.

Myślisz, że inna historia była w ogóle możliwa?

Dla samego centrum na pewno nie, bo Łódka i Jasień – a więc rzeki fundamentalne dla rozwoju łódzkiego przemysłu – płynęły przez tereny najbardziej zurbanizowane, gdzie powstawały największe fabryki. Ale już Sokołówka, bardzo bliźniacza do Łódki, bo płynąca równolegle, choć na terenach mniej zamieszkanych, zachowała charakter rzeki w miarę dzikiej i dość czystej. Po pracach renaturyzacyjnych jest, jak na łódzkie standardy, naprawdę atrakcyjną rzeczką. 

Pracując nad książką, natrafiłeś na inne miasta, które tak potraktowały swoje rzeki?

Pod tym względem bliźniacze do Łodzi są Katowice. Jest też np. Bruksela, która już się w książce nie zmieściła, a również ma taką swoją Łódkę, kompletnie zabetonowaną i schowaną pod całym w zasadzie miastem. No i jest Lwów z Pełtwią, którą też opisuję. 

Dziś już chyba mało kto pamięta, że podczas rewitalizacji Manufaktury chciano Łódkę wydobyć.

Pojawiały się takie pomysły, ale musiały spalić na panewce. Żeby wydobyć Łódkę z podziemnego kanału, trzeba by ją oczyścić, zadbać o sieć kanalizacyjną z prawdziwego zdarzenia, a także ją podnieść, co byłoby najtrudniejsze. Miasto przez te prawie 200 lat sporo narosło nad korytem Łódki. Możemy to zobaczyć w parku Staromiejskim, w tzw. Oku Śledzia. Rzeka płynie, ale 3–4 metry poniżej poziomu terenu. Nawet gdyby udało się ten kanał odsłonić, pozbyć się betonowego koryta, to… trzeba by się było nad nią pochylać. A chodzi przecież o to, żeby rzeka była dostępna, żeby można było nad nią położyć kocyk lub się w niej zanurzyć.

Co byś polecił łodzianom, którzy dotychczas nie interesowali się naszymi rzekami, na początek przygody?

Na pewno wycieczkę nad Ner, na odcinek, gdzie przekracza ul. Pabianicką i płynie wzdłuż Chocianowickiej i Łaskowic. Albo nad Dobrzynkę, która tam właśnie wpada do Neru. Na tym odcinku to nieuregulowane, w miarę dzikie rzeki, meandrujące w naprawdę malowniczym, niezurbanizowanym otoczeniu. Można tam natknąć się na działalność bobrów, co świadczy o przyrodniczej atrakcyjności tych miejsc. 

Piszesz w książce o myśleniu magicznym – w oczach ludzi rzeki przejmują wszystkie złe rzeczy. A co mają zrobić mieszkańcy miast bezrzecznych?

Nie ma miast bez rzek, przynajmniej w naszej strefie klimatycznej. Mogą być rzeki malutkie, byle jakie, zanieczyszczone, wyschnięte, ale u nas każdy ma jakąś rzekę w odległości kilometra czy dwóch. Możemy ją znaleźć, pójść nad nią i powierzyć jej swoje smutki. Posiedzieć, pomedytować, pozwolić nurtowi zanieść to, co złe, poza horyzont, daleko od nas. Niestety traktujemy też nurt rzeki (i samo jej otoczenie) jako możliwość pozbycia się śmieci. To połączenie chłopskiego sprytu z pozostałości myślenia magicznego, które dotrwało do naszych czasów choćby w obyczaju topienia marzanny. Kiedy idę nad rzekę, najczęściej mam ze sobą worek i zbieram śmieci. Spotkałem się już z reakcjami ludzi, którzy widząc to, sami zaczynali sprzątać, przestawało im to przynosić wstyd, a zaczęło dawać ulgę.

Nakładem Wydawnictwa Czarne ukazała się książka Macieja Roberta "Rzeki, których nie ma". Autor zajmuje się w niej zarówno łódzkimi rzekami, jak i wypuszcza się na bardziej odległe wędrówki. 

ZOBACZ TAKŻE