ŁKS ma za sobą jeden z najgorszych sezonów w Ekstraklasie w swojej historii. Najbardziej poturbowani kończą go jednak nie zawodnicy, działacze czy trenerzy. Najbardziej w kość dostali kibice, którzy do końca wierzyli, że może jeszcze się uda, że karta jeszcze się odwróci. Nie bez powodu. Rycerze Wiosny czasami pokazywali pazur. Nawet w rundzie wiosennej urywali punkty faworytom. Tylko że pazur nie wystarczył, a punktów było za mało. Brakowało umiejętności, odpowiedniego przygotowania, zgranej drużyny, a przede wszystkim liderów. Niewypały transferowe odbijały się czkawką przez wszystkie mecze. Przy każdym spotkaniu można było mówić, że ŁKS miał swoje szanse, ale na własne życzenie je zaprzepaszczał. Dokładnie tak można opisać też cały kończący się sezon w wykonaniu drużyny z al. Unii Lubelskiej.
Żal kibiców
Statystyki są nieubłagane – spadek ŁKS nie jest dziełem przypadku. Łodzianie nie umieli strzelać, mieli dziury w środku pola, słabo się bronili. W całym sezonie udało im się wygrać raptem sześć spotkań. Sześć meczów zremisowali, a z boiska schodzili na tarczy aż 22 razy. To zdecydowanie zbyt dużo jak na serce kibica, któremu zależy na klubie. A takich kibiców nie brakowało. Średnio na mecze łodzian przychodziło prawie 10 tys. osób. To im należy się największy ukłon za miniony sezon. Przychodzili na stadion im. Króla kibicować swojej ukochanej drużynie, mimo że widzieli, co się dzieje, mimo że musieli przeżywać rozczarowanie za rozczarowaniem i oglądać porażkę za porażką. Pełni wiary byli nawet po dwóch zmianach trenera. Choć przecież wiadomo, że nowy dyrygent nie sprawi, że orkiestra przestanie fałszować. Jak się okazuje, z pustego i Salomon nie naleje. Najwyraźniej kiepskiej formy nie był winien Kazimierz Moskal. Nie pomógł tu ani temperament Piotra Stokowca, ani spokój Marcina Matysiaka. Nowe miotły nie robiły porządku.
Te same błędy
Wszystko przez nieudane transfery. Ta diagnoza pojawiła się bardzo często, odkąd tylko łodzianie wiedzieli, że spadną z ligi. Zgadza się z nią były zawodnik i wychowanek ŁKS-u, Łukasz Madej, który w rozmowie z Interią nie zostawia na polityce transferowej klubu suchej nitki.
– Dla mnie to nie do przyjęcia, że osoby zarządzające klubem nie potrafiły wyciągnąć wniosków. Popełniono te same błędy, co przy pierwszym spadku. Przede wszystkim chodzi o dobór zawodników. ŁKS chciał grać w sposób, do którego nie miał odpowiednich wykonawców – wyjaśnia. I zaraz dodaje: – Zimą udało się zrobić dobre transfery. Ci, którzy przyszli, umieją grać w piłkę, ale było za późno. Uważam, że od kilku lat ŁKS ma taki sam problem. Nie potrafi zbilansować drużyny – podsumowuje Madej.
Od nowa
Przebudowa ŁKS już się zaczęła. Czy będzie skuteczna? Wiele zależy od tego, czy klub będzie chciał jak najszybciej powrócić do elity, czy zacznie myśleć długofalowo. Na razie zapowiedzi brzmią optymistycznie, ale one nigdy nie są przepełnione pesymizmem. Z klubem już pożegnało się kilku zawodników. Kontrakty nie zostaną przedłużone z Dawidem Arndtem, Danim Ramirezem czy Piotrem Janczukowiczem. W pierwszoligowej kadrze nie zobaczymy też Stipe Juricia i Rizy Durmisiego. I zapewne to nie ostatnie pożegnania. Kluczowe jednak jest nie to, kto z drużyny odejdzie, ale kto w kolejnym sezonie założy biało-czerwono-biały trykot. I tu pojawia się największy znak zapytania. Na co pozwoli kasa klubu? Czy ŁKS ma już za sobą problemy organizacyjne i finansowe? Bo zadanie stojące przed działaczami będzie arcytrudne. Rozmontowany zespół trzeba będzie zbudować od nowa. I to od razu w warunkach twardej rywalizacji. Kandydatów do awansu będzie naprawdę wielu. Historia z poprzedniego sezonu już się nie powtórzy. Przed ŁKS kolejny sezon walki o życie.