Studio tatuażu niczym gabinet psychologa. O pracy tatuatora opowiada Olga Kirpicenko

Jedni traktują je jak dzieła sztuki, inni twierdzą, że to oszpecanie ciała. Pewne jest jedno – tatuaże na stałe wpisały się w krajobraz współczesności, a studia oferujące usługi tatuatorskie można spotkać na każdym kroku. O sztuce tatuowania rozmawiamy z Olgą Kirpicenko, Litwinką, która przyjechała do Polski z Ukrainy, a obecnie pracuje w łódzkim studiu Stronghold Tattoo.

fot. OK Tattoo
Tatuaże Olgi łodzianie mogą nosić już od kilku lat.
13 zdjęć
fot. OK Tattoo
ZOBACZ
ZDJĘCIA (13)

Daniel Markiewicz: Jak to się stało, że w ogóle znalazłaś się w Łodzi?

Olga Kirpicenko: Urodziłam się na Litwie, później mieszkałam na Ukrainie, do Polski trafiłam w 2012 r. Tak się przytrafiło, że Politechnika Łódzka miała trzy miejsca na kierunku zamawianym – grafice użytkowej. Spróbowałam i się udało. 

Jak długo tatuujesz?

Zaczęłam w momencie, gdy kończyłam studia, czyli w 2016 r. Praktykowałam u nieżyjącego już Roberta Cieślaka z Zool tattoo, który otworzył się jeszcze w latach 90. Wiedziałam już wtedy, że praca w korporacji nie jest dla mnie i zapytałam, czy mogłabym się u niego uczyć. 

Ile trwa proces nauki, żeby stać się dobrym tatuażystą?

Pod skrzydłami Roberta zajęło mi to pół roku, z czego przez pierwsze trzy miesiące nie dotknęłam nawet maszynki do tatuażu. Robiłam techniczne ćwiczenia, musiałam np. odrysowywać dużo kresek bez odrywania ręki. Trenowałam tak dzień w dzień, łącząc praktykę ze studiami i pracą. Dzięki temu kiedy już Robert dopuścił mnie do maszynki, byłam odpowiednio przygotowana i nawet jeśli z kilku tatuaży zrobionych w tamtym czasie nie jestem bardzo zadowolona, to nie muszę się też za nie wstydzić.

Pierwsza osoba, jaką tatuowałaś, to…

To był mój brat. Wtedy jeszcze nie zaczęłam praktyki, niewiele umiałam i był to dla mnie ogromny stres, w trakcie się popłakałam. Jestem wychowana tak, że albo robię coś dobrze, albo wcale. Dlatego teraz doskonale wiem, jak ważna dla każdego tatuażysty jest technika. Kiedy widzę fajny pomysł, ale wykonany kiepsko, to czuję się wręcz urażona.

W jakich pracach czujesz się najlepiej?

Przede wszystkim to styl graficzny, sketch, dotwork. Wszystko, co jest kreską. Rysuję raczej klasycznie, co z jednej strony może ograniczać, ale z drugiej jest komfortowe, bo odwzorowuję konkretne rzeczy, dodając elementy graficzne. Łączę pracę na kresce, delikatne cienie z elementami graficznymi, które są kolorowe.

Dużo rozmawiasz z klientami?

Bardzo. Studio tatuażu to trochę gabinet pomocy psychologicznej. Nierzadko wiem o ludziach więcej niż ich rodzina. Opowiadają o naprawdę intymnych sprawach, czasem wręcz o takich, o których wolałabym nie wiedzieć. Ale ma to też swój urok, wtedy tworzy się pewna więź. A ja lubię się czuć dobrze z osobą, która przychodzi do mnie regularnie. 

O jakie wzory jesteś proszona najczęściej?
Nie ma reguły. Są wolne wzory, które udostępniam, ale nie powtarzam ich nigdy kropka w kropkę. Dużo ludzi przychodzi ze swoimi pomysłami. Z nowymi klientami wolę się umówić na spotkanie na żywo, opowiadają mi, co im się podoba, wtedy wiem, w którą stronę mogę iść. Biorę się za projekt, szukam inspiracji i powstaje rysunek. Zwykle trafiam w gust, czasem wprowadzam drobne zmiany, a czasem – mniej drobne. Miałam np. sytuację, kiedy klient miał pomysł, ale wstydził się powiedzieć wprost, że chodzi mu o roznegliżowaną kobietę i długo krążyliśmy wokół tematu, zanim udało się ustalić, na jakim wzorze mu zależy. 

Zdarzają się jakieś dziwne życzenia?

Najbardziej nietypowy tatuaż, jaki zrobiłam, był dla elektryka samochodowego, który jest fanem i jednocześnie twórcą silników. Przyszedł z plikiem, który wyglądał trochę jak z „Matrixa”. Okazało się, że były to cyfry kodu, jaki zaprogramował i chciał mieć całe przedramię w cyfrach.

Odmówiłaś kiedyś wykonania konkretnego wzoru?

Tak, zdarzało się to głównie wtedy, kiedy czułam, że lepiej dać komuś czas na przemyślenie. Wolę, żeby człowiek był pewien, co chce mieć na skórze. Jeśli ktoś się waha, to tatuaż jest bez sensu. Znam to z autopsji, mam na sobie kilka rzeczy, których wolałabym nie mieć. Dlatego lepiej dać klientowi chwilę, żeby pobył ze swoim pomysłem, przekonał się do niego na sto procent. W wyjątkowych przypadkach odmawiam też, gdy ludzie są niemili, traktują całą sprawę jako płacę – wymagam, trochę jak w sklepie, a przecież tutaj chodzi o coś, z czym zostaną do końca życia!

Co jest najtrudniejsze w zawodzie tatuażysty?

Ja chyba najbardziej przeżywam to wewnętrznie. Jeśli mam do zrobienia coś naprawdę wymagającego, to mimo że wiem, że potrafię, odczuwam stres. W końcu to ogromna odpowiedzialność za coś, z czym człowiek będzie chodził do końca swoich dni! Fizycznie też jest nielekko, tatuatorzy przyznają się do tego rzadko, ale kiedy po całym dniu pracy przychodzę do domu i siadam na kanapie, to na tym tak naprawdę kończą się moje siły. Bolą mnie ręce, kark… W pracy siedzimy w jednej pozycji, potrafię przez 3–4 godziny bez przerwy tatuować. Dla równowagi ćwiczę crossfit, zresztą ciąg do ćwiczeń fizycznych mam od dziecka. Od czwartego roku życia chodziłam do szkoły baletowej, aż do skończenia 18 lat tańczyłam w zespole. Treningów było bardzo dużo, ale potrzebowałam się ruszać, czuję się źle, gdy tego nie robię. W Polsce zaczęłam ćwiczyć na siłowni, w czasie studiów prowadziłam nawet zajęcia, żeby się utrzymać.

A jak czujesz się w Łodzi?

Teraz już dobrze, choć pierwsze miesiące były ciężkie. Nie miałam rodziny ani znajomych, miasto mnie przytłaczało. Ale potem odnalazłam w nim klimat podobny do tego, jaki znałam z Dniepropietrowska, trochę surowy, choć Łódź bardzo się teraz rozwija. Dziś mogę powiedzieć, że lubię to miasto i irytuje mnie, że się go nie docenia. 



***

Więcej prac Olgi znajdziecie tutaj: https://www.facebook.com/O.OKTattoo

ZOBACZ TAKŻE