Rośliny w Łodzi finansowane są w większości ze środków budżetu miasta Łodzi – czyli de facto z podatków wszystkich mieszkańców. Każda kradzież to dodatkowe koszty. To oznacza, że cierpią na tym wszyscy: zarówno spacerowicze, jak i podatnicy, którzy muszą pokrywać straty.
Wracałam do domu i zobaczyłam kobietę, która wykopywała kwiaty z rabaty przy ulicy. Gdy zwróciłam jej uwagę, odpowiedziała tylko, że „córka chciała takie do ogródka". Byłam w szoku – to przecież nie jest sklep, tylko wspólna przestrzeń dla wszystkich mieszkańców. Powiedziałam jej, że to kradzież i szybko odeszła. Rano po roślinach nie było już śladu – opowiada pani Dorota, mieszkanka Śródmieścia.
Część osób traktuje „znikające bratki z donicy” czy „oderwaną sadzonkę róży” jako drobiazg. Jednak w skali całego miasta takie zdarzenia stają się plagą – a w innych europejskich miastach, jak Nottingham, potrafią oznaczać setki roślin znikających w ciągu jednej nocy.
- Najgorsze, że rano przechodnie patrzą na puste miejsca i nawet nie wiedzą, że jeszcze wczoraj rosły tam piękne rośliny. To przykre, bo przecież to nasze wspólne dobro – dodaje pani Dorota.
Dalszą część artykułu znajdziesz poniżej.
