Daniel Markiewicz: Jak się Panu wracało po kilku latach do postaci Pawła Zawadzkiego?
Maciej Stuhr: Trochę dziwnie, szczerze mówiąc, bo nietypowy to sequel, w którym trzeba było tak dużo lat czekać. Wróciłem nawet do pierwszego sezonu jako widz, żeby zobaczyć, co ja tam tak naprawdę grałem. Niby pamięta się, oczywiście, choć nie tak, jak w teatrze, kiedy to jest wdrukowane na twardy dysk. Jednak sporo wody upłynęło od tamtego czasu, ról po drodze trochę było, a trzeba jakąś konsekwencję zachować. Dziś, kiedy seriale mają swoich fanów, musimy pamiętać o tym, że czasami ogląda się całe sezony w jeden-dwa-trzy dni. Dla aktorów jest wyzwaniem mieć w sobie na tyle pokory, żeby daną rolę grać wiele lat. Oczywiście w kolejnym sezonie mamy inne przygody, inne sytuacje, bohater jest starszy i jest gdzie indziej w życiu, ale mimo wszystko to jest ta sama postać. Dawniej wyzwaniem dla aktorów były nowości, coś, czego nigdy nie grali – sam tego wielokrotnie doświadczałem i o to dbałem w życiu. Ale rzeczywistość się zmienia i dzisiaj równie dużym wyzwaniem jest trzymanie się jednej roli przez wiele sezonów, bo tego teraz widz wymaga. Lubi serial, więc chce go oglądać nie tylko przez 7-8 odcinków, tylko chce wiedzieć, co będzie dalej, więc musimy się z tymi bohaterami zaprzyjaźniać na dużo dłużej.
No właśnie – jak Pan postrzega to, że przestaliśmy traktować seriale jako obciach, jest to dla Pana powód do zadowolenia czy raczej przeciwnie?
Zmieniają się czasy i nie wolno się na nie obrażać. Wszyscy z pewnym niepokojem patrzymy na to, co się dzieje w kinach – a raczej na to, co się nie dzieje w kinach, bo pandemia nam skosiła dużą część widowni. Nie chcę zaryzykować stwierdzenia, czy kinematografia w tej samej formie, do jakiej byliśmy przez dziesiątki lat przyzwyczajeni, przetrwa czy nie przetrwa… w jakiejś formie pewnie przetrwa. Na pewno przetrwają seriale, bo tego dziś ludzie chcą. Dlatego musimy się starać robić te seriale jak najlepsze, żeby tę widownię zadowolić, pokazywać im coś nowego, zaskakiwać. A czy będziemy się spotykać na sali kinowej – pewnie tak, ale nikt jeszcze nie wie, czy w masowej formie, jak do tej pory, czy bardziej niszowej, dla kinomanów, publiczności festiwalowej itd. Chyba właśnie jesteśmy świadkami tej przemiany, więc obserwujemy ją, czasem z niepokojem, ale też wydaje mi się, że musimy na nią patrzeć z pokorą. Kiedyś wszyscy byli przyzwyczajeni do kina niemego, a nagle się pojawił dźwięk, to co, mamy w tym nie uczestniczyć, bo lubimy filmy nieme? No nie, trzeba iść z duchem czasu.