Pracowano ponad siły, w kurzu, pyle i hałasie na kilka zmian za najniższe godzinowe stawki. Po wojnie nie zmieniło się wiele. Upaństwowione fabryki nie dawały ani lepszych warunków pracy, ani lepszego wynagrodzenia. Młode pokolenie straszono nawet, że „jak nie będziesz się uczyć, pójdziesz do pracy jako włókniarka do Marchlewskiego”. W Łodzi równolegle z przemysłem włókienniczym zaczął rozwijać się przemysł odzieżowy. Warunki ku temu były doskonałe. Znakomitym przykładem są działające od 1957 roku i słynne na całą Polskę Łódzkie Zakłady Odzieży Luksusowej „Telimena”. Miejsce włókniarek stopniowo zaczęły zajmować szwaczki, czyli osoby zajmujące się szyciem wykrojonej odzieży. Praca przy maszynie była lżejsza niż przy krośnie.
Po przemianach gospodarczych w 1989 roku jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać prywatne szwalnie. Przedsiębiorcy postanowili korzystać w wieloletnich tradycji Łodzi. Zapotrzebowanie na szwaczki stało się bardzo duże. Rynek odzieżowy, pomimo znacznej konkurencji stał się niezwykle chłonny. Była to jednak praca siedząca, obciążająca kręgosłup i oczy, w dodatku na akord za najniższe stawki, a więc daleka od ideału.