W poprzednim sezonie Widzew wymienił niemal całą kadrę. Było to podyktowane chęcią rozwoju, ale i wielką falą odejść. Nowi zawodnicy potrzebowali chwili, żeby złapać wspólny boiskowy język, a kiedy to się stało, niejednokrotnie czarowali. Hugo Freitas, Willy May, Jeffer Ortiz czy Miłosz Krzempek stworzyli fantastyczne widowiska. Jednak wszystko, co piękne, jest ulotne, a tym, co najczęściej zabija piękno sportu, są pieniądze.
Przepaść
Widzew nigdy nie należał do ligowych krezusów. Nie miał możnego sponsora, który widniał w przedrostku nazwy drużyny i hojnie opłacał nowych graczy. Mozolnie ciułane pieniądze nie zawsze starczały na wszystko, a na pewno nie na utrzymanie obecnej kadry. Wspomniani wcześniej Freitas i Krzempek są już w innych zespołach, legendy polskiego futsalu Michał Marciniak i Daniel Krawczyk najpewniej zawieszą halówki na kołku. Są to trudne do załatania dziury, bo płacowe widełki poszły w górę, a Widzew został w miejscu ze swoimi ograniczeniami. Beniaminkowie wchodzący do Ekstraklasy niemal bezczelnie wykładają na stół kilka razy większe pieniądze, czym przewyższają możliwości łódzkiej drużyny.
Szczypta uśmiechu
Rywalizowanie o graczy w takich warunkach jest niebywale trudne, ale nie niemożliwe. Czerwono-biało-czerwonych barw nadal będą bronić Kamil Kucharski, Ortiz czy Dariusz Słowiński. Jest już nawet pierwszy transfer – do drużyny dołączył Arkadiusz Skrzypczyński. Teraz w gabinetach rozgrzewają się telefony i e-maile. Przeglądane są setki filmów promocyjnych i profili zawodników. Co z tego wszystkiego wyjdzie? Trudno powiedzieć. Pewne jest, że nie będzie łatwo.