Mecz zaczął się od wzajemnego badania obu drużyn. Nikt nie chciał się otworzyć, bo zarówno Widzew, jak i Śląsk potrafią dobrze grać z kontry. Kilkanaście minut trwało wyczekiwanie na błąd i jako pierwsi popełnili go gospodarze. Prostopadłe podanie między Patryka Stępińskiego a Serafina Szotę było idealnie zaadresowane do Matiasa Nahuela, który wyszedł sam na sam z Henrichem Ravasem i płaskim strzałem w długi róg otworzył wynik.
Podopieczni Janusza Niedźwiedzia nie rzucili się do huraganowych ataków, zdawali sobie sprawę z tego, że przed nimi jeszcze dużo czasu. Jednak nie było widać pełnego przejęcia inicjatywy. Wprawdzie częściej przebywali pod polem karnym rywali, ale to ataki Śląska były groźniejsze. Jak ten Erika Exposito, gdy Hiszpan uderzył sprzed pola karnego i tylko bardzo dobra reakcja Ravasa uratowała Widzew przed stratą bramki. Z upływem minut napór Widzewa narastał, a liczba kontr rywali spadała. Brakowało najważniejszego – wyrównującej bramki, której nie ujrzeliśmy w pierwszej połowie.
Dobicie
Przerwa niewiele zmieniła w poczynaniach gospodarzy. Wciąż brakowało jakości w ofensywie i pewności w defensywie. Widzew wykonywał więcej podań, częściej był przy piłce, ale w tym sporcie not za styl się nie przyznaje. Do zdobycia bramki nawet nie było blisko, brakowało jakichkolwiek sytuacji strzeleckich. Śląsk był cierpliwy i czekał na swoje szanse. Taka przyszła na 10 minut przed końcem meczu. Dośrodkował zdobywca pierwszego gola, a piłkę głową do bramki skierował Aleksander Paluszek. To ostatecznie podcięło skrzyła RTS. Gospodarze do końca meczu nie byli w stanie zdobyć choćby bramki honorowej.
Widzew Łódź - Śląsk Wrocław 0:2
13’ Nahuel
80’ Paluszek
Widzew: Ravas – Stępiński (58’ Milos), Szota, Silva (58’ Żyro), Nunes – Hanousek (76’ Rondić) – Pawłowski, Alvarez, Kun, Klimek (46’ Terpiłowski) – Sanche