Skąd pomysł na zostanie pełnoetatowym św. Mikołajem?
- To był przypadek. Spacerowaliśmy przed Świętami z córką po jednej z galerii handlowych i jak to zwykle bywa w tym okresie na środku dużego patio siedział Mikołaj, a wokół niego tłoczyły się rozemocjonowany tłum. Córka powiedziała: - Tato, a może ty byś spróbował? Jesteś na emeryturze, masz brodę, lubisz dzieci. Pomyślałem - czemu nie? I tak to się zaczęło.
Czyli Mikołajem jest Pan dzięki córce?
- Tak. Dziś śmieje się, że jako jedna z nielicznych może powiedzieć: - Jestem córką św. Mikołaja.
Jak taktuje Pan to zajęcie? Jako pracę? Misję? Sposób na spędzenie czasu?
- Wszystko razem. Trudno powiedzieć, że to tylko praca, bo wiele inicjatyw podejmuję charytatywnie. Nie wyobrażam sobie odwiedzać np. chorych dzieci w szpitalach i na tym zarabiać. Bycie Mikołajem to dla mnie wielka przyjemność, ale i duża odpowiedzialność. Traktuję to bardzo poważnie.
Jakie są reakcje dzieci podczas spotkania z Panem?
- Bardzo różne, ale w 99% niezwykle pozytywne. Cieszą się, przytulają, przybijają „piątkę”. Dzieci są bystre i rezolutne, nie dadzą się oszukać. Od razu np. łapią za brodę sprawdzając czy nie jest przypadkiem przyklejona. A kiedy okazuje się, że jest prawdziwa mam już punkt przewagi do autentyczności.
Zdarzają się nietypowe prośby?
- Bardzo często. Oczywiście w większości dzieci proszą o prezenty, ale bywa też, że marzą o rodzeństwie, lub by ich rodzice się nie rozwodzili. Wtedy Mikołaj musi być również dobrym psychologiem. Empatia, zrozumienie i wysłuchanie są naprawdę ważne.
Wspomniał Pan o odwiedzinach dzieci w szpitalu. To chyba bardzo emocjonalne spotkania?
- Emocjonalne i bardzo wzruszające. Wizyty w szpitalach, hospicjach, domach dziecka, ale także w DPS-ach czy u seniorów to zupełnie inna kategoria. Tu liczą się najmniejsze gesty. Czasem trudno te emocje opanować, nie tylko im, ale także mnie. Jednak uśmiech na twarzach i błysk w oku wynagradzają wszystko.