Mistrzowski dyplom Józef Walczak zdobył w 1960 r. Na dyplomie widnieje napis: „ma prawo używać tytułu mistrza krawiectwa męskiego /miarowe, cywilne/”. Miał już wówczas swój zakład od kilku lat. Najpierw w mieszkaniu przy ul. Nawrot 37. – To były zupełnie inne czasy, na każdej ulicy w Łodzi było po 5–6 zakładów krawieckich, a teraz… Nie wiem, czy tu w centrum znajdzie Pani drugiego krawca! – wspomina pan Józef.
Nie kusiły go łódzkie fabryki
Józef Walczak nigdy nie pracował w dużym zakładzie czy którejś z łódzkich fabryk. Zawsze miał swoją pracownię krawiecką. Przenosił się kilka razy – z ul. Nawrot na ul. Kilińskiego, z ul. Kilińskiego na ul. Andrzeja, aż w końcu trafił na ul. Tuwima 67. W tym miejscu jest już od kilkunastu lat.
– Samodzielne prowadzenie zakładu to niełatwa praca. To nie tylko szycie, krojenie i wszystko, co związane z ubraniem. Ale też sprzątanie całego tego bałaganu, dbanie o rachunki i chodzenie do urzędów – wylicza pan Józef.
Ale na brak klientów nie narzeka. Od początku swojej działalności pracował na swoje nazwisko, a zadowolonych kupujących przybywało. Sam też przez wiele lat kształcił uczniów. Na początku jego krawieckiej kariery przepisy regulowały, ilu uczniów może przyjąć na praktykę. Były to maksymalnie dwie osoby.
– Dawniej, jak ktoś skończył podstawówkę, a nie miał głowy do matematyki, to jego rodzice chodzili od zakładu do zakładu i pytali: „A przyjmie pan na praktykę?”. Co było robić, brałem i szkoliłem! – wspomina pan Józef.
Kiedy przepisy uległy zmianie, Józef Walczak kształcił 6-7 osób naraz. W sumie wyszkolił blisko 40 krawców.
Garnitur, marynarka, a może płaszcz?
Praca krawca wcale nie jest łatwa. Jeden garnitur szyje się około 2 tygodni. – Trzeba wymierzyć, wykroić i kawałek po kawałku szyć. Teraz jest coraz mniej takich zamówień. Ludzie potrzebują coś szybko przerobić, jak zły rozmiar kupili, a zamówienia na garnitury, marynarki czy płaszcze składane są najczęściej na jakieś okazje – jak śluby czy studniówki – przyznaje Józef Walczak.
Ale łódzki krawiec ma też zamówienia ekstra – z Niemiec czy Anglii.
– Zgłaszają się do mnie, bo wiedzą, że ode mnie to będzie produkt najwyższej jakości i stworzony zgodnie z krawiecką sztuką. A ubrania, które chcą nosić, odwołują się na przykład do angielskich strojów królewskich – opowiada z dumą krawiec.
I pokazuje marynarkę, którą szyje dla klienta do Berlina. Marynarka ma być podszyta prawdziwym płótnem, ale o to, jak się okazuje, trudno. Pan Józef ubolewa, że w Łodzi trudno je dostać. Zapytany o to, czy ma swoje ulubione stroje do szycia odpowiada:
– Lubię wszystko szyć: eleganckie marynarki, ekskluzywne spodnie czy inne fantazyjne stroje. Tyle lat już minęło, a mnie się to jeszcze nie znudziło.
Takiej pasji można tylko pozazdrościć.