Rozbity ŁKS
MKS Kalisz od początku tych rozgrywek uzbierał raptem 9 punktów i po rundzie zasadniczej plasował się na 10. miejscu w tabeli. Z kolei ŁKS do tej pory był na podium — na miejscu 3. Zatem inny scenariusz, niż wygrana za trzy punkty, nie wchodził w grę.
Łodzianki co prawda przyzwyczaiły kibiców, że w tym sezonie grają nierówno, zdarzało im się już w niezrozumiały sposób tracić punkty, więc jeszcze pierwszy przegrany set niczego nie przesądzał (choć przegrana była wysoka — do 19). Jednak już w drugiej części spotkania można było przecierać oczy ze zdumienia. Skuteczność w ataku wynosiła zaledwie 37%. Kulało również przyjęcie zagrywki, przez co rozgrywająca Roberta Ratzke miała problemy z wystawami. Co więcej, w pierwszym secie Brazylijka, która jest bez wątpienia jedną z najlepiej rozgrywających w lidze, doznała kontuzji. Wydawało się, że bardzo poważnej. Na szczęście po kilku chwilach wróciła na boisko. To jednak w żadnej mierze nie poprawiło gry gospodyń, które drugi set przegrały jeszcze większą różnicą punktów — do 17.
Chwilowy zryw
Nadzieja na przełamanie pojawiła się w trzeciej partii. A pojawiła się dzięki jedynej zawodniczce ŁKS-u, której nic nie można w tym spotkaniu zarzucić, czyli Weronice Sobiczewskiej. Debiutująca w Tauron Lidze młoda atakująca, pokazała, że nie przez przypadek znalazła się na boisku. Efekt był taki, że w trzecim secie to łodzianki były górą, wygrywając do 17. Okazało się jednak, że to zaledwie chwilowy zryw, bo w czwartym secie łódzkie Wiewióry wróciły do gry z pierwszego i drugiego. Były wolne, grały nerwowo i przegrywały z blokiem przyjezdnych, a także nie były w stanie złamać ich obrony. Nic więc dziwnego, że przegrały jeszcze wyżej niż do tej pory — do 16. Cieszyć się mogły przyjezdne, które dzięki wygranej w Łodzi awansowały na 8 miejsce w tabeli.
Jeśli ŁKS w tym roku rzeczywiście myśli o medalach, taki mecz w ogóle nie powinien się wydarzyć. Zawiodło wszystko. Na tym etapie rozgrywek trudno tłumaczyć się zgrywaniem zespołu, czy docieraniem się poszczególnych zawodniczek. Potwierdza się więc znana w sporcie prawda, że nazwiska nie grają. Grają zespoły, a tego na łódzkim parkiecie zabrakło. Zazwyczaj ambitne i walczenie Wiewióry były jakby nieobecne. To musi się zmienić i to szybko, bo już we wtorek kolejna próba przed łodziankami — gra w 1/8 finału pucharu CEV.