Był to nieco lepszy czas dla codziennego życia łodzian niż w latach 50. czy 60., jednak nie trwał zbyt długo, nadciągała bowiem kolejna niespokojna dekada, której pierwszym symptomem było wprowadzenie w 1976 r. kartek na cukier. Ale zanim to nastąpiło, propaganda sukcesu głosiła: „Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej!”. Wszyscy gdzieś pracowali, pojęcie bezrobocia praktycznie nie istniało i jakoś szło…
Kapelusz szczęścia
Kapelusz Pana Anatola to potoczna nazwa – w nawiązaniu do popularnego filmu – pawilonu handlowego w kształcie odwróconego cylindra, znajdującego się w Łodzi przy ul. Gagarina (dziś ul. Paderewskiego 6), zaprojektowanego przez Aleksandra Zwierkę i wzniesionego na osiedlu Kurak w latach 1962–1964. Mało brakowało, aby ten oryginalny obiekt handlowy PRL-u został wyburzony, ale wiosną 2020 r. konserwator zabytków wszczął procedurę wpisu „Kapelusza” do rejestru zabytków jako przykładu powojennej architektury modernistycznej. Niedawno ukończono remont placówki i uruchomiono w nim miejską przychodnię zdrowia.
A jak wyglądał Kapelusz Anatola w połowie 70. XX w.? Retrospektywny spacer sprzed pół wieku odtwarzam z pamięci, bo mieszkałem w okolicy. Cały przeszklony walec z dziedzińcem w środku reprezentował ówczesny model małego handlu z jego potencjałem podstawowych artykułów, choć asortyment daleki był oczywiście od dzisiejszej oferty komercyjnej. Oto garść osobistych wspomnień.
Oranżada i Coca-Cola
Zacznę od księgarni w „Anatolu”. Sklepy te były niemal na każdym osiedlu, oferowały nie tylko książki, ale również artykuły papiernicze, pomoce szkolne oraz płyty winylowe Polskich Nagrań. Dalej były Delikatesy – te prawdziwe, pachnące mieloną na poczekaniu kawą Selekt. Na ladach stały zakręcone w piramidy czekolady wedlowskie, krakowskie galaretki w czekoladzie, batoniki, wafelki, bakalie, a w czerwonych skrzynkach – pierwsza Coca-Cola, ta prawdziwa, w małych, szklanych butelkach. W koszach natomiast leżały jakieś rodzime owoce, bo banany i pomarańcze przyjeżdżały zwykle na święta. Mleko, śmietana, twarogi, masło i jaja umieszczono w sekcji nabiałowej, a w piekarniczej – delikatesowe bułki i angielki w koszach. Na ladzie wędliniarskiej – eksportowa szynka konserwowa oraz lepsze kiełbasy, można było nabyć też szprotki w puszkach, ustawione w kręcone wieże – bo to sam wierzchołek sinusoidy naszej peerelowskiej prosperity. Za delikatesami była cukiernia, nazywana cukierenką – z pączkami, drożdżówkami, czerwoną oranżadą, słodyczami, winami z importu i tanimi „jabolami“, tzw. patykiem pisanymi. Obok urzędował klasyczny rzeźnik z rąbanką i drobiem, a za nim „pachniał” tonią morską sklep rybny. W tym handlowo-usługowym ciągu była też kwiaciarnia.
Klient nasz pan
Na kolejnym łuku „Kapelusza” pracował fryzjer, a właściwie istniały tam dwa salony – z lewej męski, a po prawej damski – z wielkimi niczym hełmy, srebrzystymi suszarkami. Potem jeszcze apteka, pachnąca ziołami, a w sporej części sklepowego kapelusza – ELDOM, czyli przybytek technicznych urządzeń domowych. Najbardziej pożądanymi wówczas urządzeniami były: pralki wirnikowe, np. popularna Frania, odkurzacze, miksery, sokowirówki, prodiże i żelazka. W dodatkowym pomieszczeniu pod daszkiem, tuż obok okrąglaka, mieścił się klasyczny punkt usługowy czasów PRL-u, czyli punkt nabijania syfonów, dorabiania kluczy, repasacji pończoch, naprawy parasolek, a nawet lalek i zabawek.
Niemal we wszystkich sklepach i zakładach usługowych znajdowały się słynne księgi życzeń i zażaleń, do których klienci mogli wpisywać swoje krytyczne uwagi, reklamacje, ale też pochwały. Zestaw witryn „Kapelusza“ nie był przypadkowy, bo właściwie powtarzał się w różnej konfiguracji na każdym łódzkim osiedlu.