Początki związane z aktorstwem, występami i teatrem mogą wydawać się banalne. Aleksandra Czerczyńska ze śmiechem wspomina stroje, przebrania, przygotowywane na imprezy towarzyskie. Efektem tych zabaw było zaproszenie do wzięcia udziału w spektaklu „Cha cha” prof. Mieczysława Gajosa.
– Na spektakl zaprosiliśmy mnóstwo znajomych. Kiedy zobaczyli nas na scenie, byli zaskoczeni. Byliśmy tak poprzebierani, że nas po prostu nie poznali. To było istne szaleństwo! Potem z tym spektaklem pojechaliśmy na festiwal teatrów niezależnych „Galimatias”, gdzie profesjonalne jury nagrodziło mnie wyróżnieniem aktorskim spośród 60 aktorów. Oczywiście byłam najstarsza. To mnie przekonało, że warto się starać i spełniać marzenia – wspomina.
Pierwsze koty za płoty
Chociaż grupa teatralna była wówczas w sile wieku – średnia wynosiła ok. 48–50 lat, a w pozostałych zespołach ledwie 20 – to właśnie spektakl „Cha cha” został nagrodzony gromkimi brawami.
– Jak już pojawiły się brawa i reflektory, i owacje, to koniec! Człowiek przepadł i utonął! – ze śmiechem dodaje Aleksandra Czerczyńska.
Po pierwszym sukcesie pojawiła się propozycja wystąpienia w spektaklu Marka Chronowskiego „Pekające torby z papieru”. Projekt został stworzony przez Romualdę Tomsen, zyskał zewnętrzne dofinansowanie i był skierowany głównie do osób w wieku 60+. Mimo że Aleksandra Czerczyńska jeszcze nie skończyła 60 lat, dostała propozycję zagrania w spektaklu.
– To była zgoła inna rola niż te poprzednie. Miałam zagrać kobietę, która jako pierwsza trafiła do domu starców, a miała wszystko: pieniądze, urodę, a tak jakoś przepuściła życie przez palce… Byłam ciekawa, czy uda mi się wyrazić żal tej mojej postaci – wspomina łodzianka.
Spektakl odniósł duży sukces w Łodzi i był wystawiany wielokrotnie. Wraz z tym pierwszym przedstawieniem wykrystalizował się pomysł na nazwę zespołu. Tak powstała grupa teatralna „Ponadczasowi”. Pojawił się kolejny scenariusz, wystawiono kolejną sztukę, a potem następne… W sumie było ich siedem, a dwie kolejne są już w realizacji.
Twórca i tworzywo
Aleksandra Czerczyńska od początku występowała we wszystkich spektaklach grupy „Ponadczasowi”. Potem zaczęła je tworzyć sama. Najpierw napisała i wystawiła sztukę „Łódź, moja miłość”.
– Łodzią zachwyciłam się, będąc ok. 40-tki. Chodziłam na wykłady, czytałam różne materiały i książki, szukałam i szperałam, aż w końcu znalazłam pozycję „Sezon w Łodzi nie zaszkodzi” Jerzego Urbankiewicza. Oszalałam na punkcie tej książki i ona była inspiracją do napisania scenariusza – przyznaje.
Historia zaczyna się od nadania praw miejskich, a kończy premierą „Dziadów” Adama Mickiewicza, wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka pod koniec lat 60.
– To bogata historia Łodzi opowiedziana poprzez ciekawostki i anegdoty. Pierwsza recenzja, która powstała po premierze tego spektaklu, odzwierciedla to, co chciałam przekazać. Teatrolog napisała bowiem, że „po tym spektaklu zakochała się w Łodzi na nowo”. I o to mi właśnie chodziło – uśmiecha się Aleksandra Czerczyńska.
Przedstawienie obejrzało ok. 4 tys. widzów, zawsze z kompletem na widowni.
Sztuka jest bardzo wymagająca dla aktorów. Wielokrotne zmiany kostiumów, szybkie przejścia i dynamiczne wcielanie się w postaci z coraz to innej epoki. – W pewnym momencie w ciągu 10 min przebieram się aż cztery razy! Ale wszystko musiało być dopracowane w jak najdrobniejszym szczególe.
- Tworzenie sztuki to bardzo skomplikowany proces – od pomysłu, szukania materiałów źródłowych, napisania scenariusza z podziałem na role, przygotowania kostiumów, scenografii…i tak dalej. Niemalże wszystko robimy sami i za własne fundusze – mówi Czerczyńska.
Potrójna rola: aktorki, scenarzystki i reżysera, jest szalenie trudna do pogodzenia. – Najpierw muszę ustawić każde oko, ramię, spojrzenie, kolano. Dopiero potem wchodzę w swoją aktorską rolę i to jest bardzo trudny proces, ale co ja na to poradzę, że uwielbiam i grać, i pisać, i reżyserować! – śmieje się łodzianka.
Zgrany zespół
„Ponadczasowi” to obecnie grupa 18 osób, aktorów i muzyków, którzy w pełnym składzie biorą udział w każdym spektaklu. Tu nie ma wyjątków.
– Nie mogę zdecydować, że jeden gra, a drugi nie. U nas każdy ma swoje 5 min solo na scenie. Doskonale wiem, kto ma większy dystans do siebie, kto lepiej deklamuje i w ten sposób dobieram indywidualnie rolę do osoby – mówi Aleksandra Czerczyńska.
Dzięki temu zespół jest zgrany, a artyści przyjaźnią się ze sobą i chętnie spotykają się nie tylko na próbach, ale również poza nimi.
– Najważniejsi są ludzie – fantastyczna grupa pozytywnie zakręconych indywidualności. Bez nich i ich zaufania moje scenariusze spoczywałyby spokojnie na dnie szuflady – dodaje łodzianka.
Najbliższe plany to zupełnie nowa sztuka zatytułowana „W cieniu”. Jest ona poświęcona życiu i twórczości Ireny Tuwim. Premiera już 6 września w Domu Literatury.