Aneta Zduńczyk od zawsze lubiła kwiaty, ale zawodowo zaczęła się nimi zajmować dopiero w 2012 r. – Na przestrzeni lat prowadziłam własne kwiaciarnie w różnych miejscach Łodzi, pracowałam u innych osób, a nawet sprzedawałam kwiaty przed cmentarzem – mówi łodzianka.
Rodzinny interes
Kwiaciarnię LaFlor przy ul. Ciołkowskiego ma dopiero od lutego 2022 r. Prowadzi ją ze swoim 23-letnim synem, Adrianem, który – podobnie jak ona – kocha rośliny. We dwójkę tworzą zgrany zespół. – On jest spokojny, ułożony, perfekcyjny, woli kwiaty doniczkowe. A ja jestem roztrzepana, rozgadana i preferuję te cięte. Razem się dopełniamy i tworzymy mieszankę wybuchową – dodaje ze śmiechem Aneta Zduńczyk.
Kwiaty są jej pasją, która daje spokój i wyciszenie. Nie potrafi sobie wyobrazić bez nich życia. – Gdy tylko przychodzę do pracy, witam się z nimi, a przy wyjściu – żegnam. Niektórym nawet nadałam imiona – przyznaje florystka.
Praca w kwiaciarni nie jest prosta
Aneta nie skończyła żadnej szkoły florystycznej, przez cały czas kształci się sama. Ogląda w internecie różne filmiki i poznaje nowości, bez których nie dałoby się prowadzić tego biznesu. W planach ma zrobienie kursów, ale na razie brakuje jej na to czasu. Prawie codziennie wstaje o 5:00 i jedzie na giełdę. Kupuje kwiaty i oporządza je tuż po przyjeździe do pracy. Zmienia również wodę w wazonach, które wcześniej myje i dezynfekuje.
W tygodniu wraca do domu o godz. 19:00. Swoje mieszkanie traktuje jak hotel, do którego przychodzi tylko spać. Pracuje w weekendy i jest zajęta prawie przez cały rok. W lutym szykuje kwiaty na walentynki, później na Dzień Kobiet, Wielkanoc oraz komunie. Następnie na Wszystkich Świętych i Boże Narodzenie. Tylko w styczniu i w wakacje ma odrobinę wytchnienia.
– Zdarzają się dni, w których przychodzi do mnie tak dużo ludzi, że nie jestem w stanie nawet usiąść i zjeść śniadania – przyznaje Aneta Zduńczyk.
Oprócz sprzedawania kwiatów, robi bukiety oraz dekoruje sale bankietowe. Jest prawie jak lekarz – udziela innym porad i stara się leczyć chore rośliny. – Podpowiadam klientom, jak powinni obchodzić się ze swoimi kwiatami i jak pomóc tym, które są na skraju wytrzymałości – mówi florystka.
W tym biznesie najważniejsza jest gruntowna wiedza. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, jak często podlewać poszczególne gatunki i jaką dobierać do nich ziemię. Należy także mieć świadomość, które rośliny mogą być toksyczne dla psów i kotów. – Niebezpieczne dla czworonogów są m.in. bluszcze i difenbachia – podkreśla Aneta.
Kwiaty za kilkaset złotych
Kwiaciarnie to miejsca szczególne. Wiele osób przychodzi do nich wyłącznie po to, aby nacieszyć oko i odpocząć psychicznie. – Niektórzy chcą ze mną tylko porozmawiać i nic nie kupują. Obok jest Centrum Onkologii, więc tym bardziej ludzie szukają tu wsparcia – dodaje florystka.
Aneta Zduńczyk nie lubi nudy i utartych schematów, dlatego oprócz standardowych róż, goździków, fikusów i aloesów ma również lasy w szkle i rośliny doniczkowe po 650–700 zł. – Philodendron „White Princess” i Monstera Variegata są przykładami kwiatów z wariegacją. To swego rodzaju modyfikacje o przebarwionych na biało liściach. Ludzie się dziwią, że są takie drogie, ale to rzadkie okazy. Trzeba je odpowiednio doświetlać lampami, bo przez brak doświetlenia ich liście ciemnieją – podkreśla Aneta.
Nietypowe zamówienia
W pracy w kwiaciarni zdarzają się także zaskakujące momenty. – Kiedyś przygotowałam na ślub młodej pary kompozycję z czarnych kalii. Twierdzili, że chcą taką, bo panna młoda miała czarną suknię. Zdarzyło się również, że jeden mężczyzna kupił wieniec pogrzebowy dla swojej matki, która wciąż żyła – dodaje florystka.
Łodzianka w swojej pracy ma na uwadze środowisko, dlatego nie przepada za sztucznymi kwiatami. Uważa, że zaśmiecają planetę i stara się od nich odchodzić. Preferuje naturę i lubi robić kompozycje z suszu. Nie używa w ogóle folii – tylko papier. Zrezygnowała także z krepy.
– Kwiaciarze muszą iść z duchem czasu. Teraz są nowe trendy, a stare powinny już iść w zapomnienie – dodaje łodzianka.