Zegarmistrz z ul. Legionów. Z wizytą w pracowni, których jest już coraz mniej [ZDJĘCIA]

W pracowni przy ul. Legionów 11/13 w Łodzi od progu słychać tykanie wielu zegarów. Są tutaj i takie z kukułką, i zegarki na rękę, z prostymi mechanizmami, i z tymi bardzo skomplikowanymi. Pan Andrzej zegarmistrzostwem zajmuje się od 1979 roku. Zakład przejął po ojcu, który utworzył go w tym miejscu w 1958 roku.

fot. ŁÓDŹ.PL
Zegarmistrz Andrzej Nowicki prowadzi pracownię przy ul. Legionów 11/13
8 zdjęć
fot. ŁÓDŹ.PL
fot. ŁÓDŹ.PL
fot. ŁÓDŹ.PL
fot. ŁÓDŹ.PL
fot. ŁÓDŹ.PL
ZOBACZ
ZDJĘCIA (8)

Zegarmistrzów, którzy potrafią nie tylko wymienić baterię w zegarku, ale też doskonale znają jego wnętrze, jest coraz mniej. Z pewnością należą oni do ginących powoli zawodów, podobnie jak kaletnicy, czapnicy, szczotkarze, czy gorseciarki. 

- Po pierwsze, wszystko teraz produkuje się masowo, na dużą skalę i jednocześnie nie tak solidnie jak kiedyś. Stąd wszystko staniało i ludzie wolą wymieniać na nowe niż naprawiać. A po drugie młodzi ludzie w ogóle zegarków nie potrzebują, siedzą tylko w telefonach, więc taki zegarek na rękę jest dla nich zupełnie zbędny - przyznaje Andrzej Nowicki.

Egzamin czeladniczy

- Teraz pracy jest zdecydowanie mniej niż w latach 70. ubiegłego wieku, gdy zaczynałem. W tamtych czasach, żeby otworzyć zakład, trzeba mieć  było papiery czeladnicze i ukończoną szkołę średnią, dlatego terminowałem u swojego ojca - wspomina zegarmistrz.

Egzamin na czeladnika Andrzej Nowicki pamięta bardzo dobrze. Za zadanie dostał wytoczenie osi balansowej do zegarka kieszonkowego oraz wyczyszczenie go i całkowite naprawienie.

- Zdawałem u takiego zegarmistrza starej daty, pana Sowy, który wtedy już mógł mieć koło 80 lat. On trochę mnie na tym egzaminie gnębił, ja byłem niezadowolony, więc w końcu mówię mu: “Panie Sowa, przecież zna pan mojego ojca, a pan mnie tak gnębi!”. A on na to: “Właśnie dlatego. Uczyłeś się fachu u mistrza, więc musisz dobrze się na nim znać!” - opowiada Andrzej Nowicki.

Do tego jeszcze trzeba było zaliczyć egzamin z teorii. Ten zdawało się w cechu, przed komisją. Po zdobyciu papierów czeladniczych Andrzej Nowicki pracował razem ze swoim ojcem. Później, po śmierci taty, przejął zakład na własność. 

Ożywianie czasu

- Lubię tę pracę. Największą satysfakcję sprawia mi, kiedy klienci przyniosą jakiś stary zegar, a mnie się uda go ożywić. Albo kiedy ktoś przychodzi, przynosi zegarek i mówi, że już wielu próbowało go naprawić i jeszcze nikomu się nie udało. A ja siadam, zaglądam do środka i mnie się to udaje. O, to wtedy mam prawdziwą radochę - przyznaje mistrz Andrzej.

A trafiają się różne okazy do zegarmistrza z ulicy Legionów. 

- Od takich najprostszych, po bardzo skomplikowane mechanizmy. Na przykład takie, co wybijają kuranty. One mają niektóre nawet po 12 strun w środku. I do tego 12 młoteczków. To wszystko ze sobą współpracuje i wybija o określonych godzinach, ale też o “wpół do”, a mechanizm doskonale “wie”, kiedy ile dźwięków wybić -  mówi zegarmistrz.

Czemu kukułka “kuka”?

Są też mechanizmy z kukułką. W nich źródłem dźwięku są piszczałki, do których wtłaczane jest powietrze z miechów. Dzięki temu kukułka w zegarach “kuka”. A skąd zegar lub też sama kukułka wie, kiedy i jak często to robić?

- To jest tak skomplikowany mechanizm, że trudno to w prosty i krótki sposób wytłumaczyć. Jakby ktoś chciał się dowiedzieć, to musiałby przyjść do mnie na termin - śmieje się Andrzej Nowicki.

Najstarsze zegary, które naprawiał nasz bohater, takie, jak mówi, “z duszą”, mają po 120, a nawet i 150 lat. Wśród nich są też okazy ręcznie robione z drewnianymi mechanizmami wewnątrz. To prawdziwe dzieła sztuki, które przy odpowiedniej dbałości o nie i ich wnętrza przetrwają kolejne “dziesiąt” lat. 

ZOBACZ TAKŻE