wróć do artykułu
4 / 6
Od posagu do fortuny. Historia Karola Scheiblera – legendy Łodzi przemysłowej
Diabelskie sztuczki?
Niesamowity łódzki pejzaż z molochami fabryk, stukotem maszyn, dymiącymi kominami, musiał robić wrażenie na przybywających do miasta chłopach, szukających pracy i lepszego życia. Wiele łódzkich dróg zabarwiało się czerwoną farbą, płynącą ściekami, a na ulicach leżało gęste błoto. W fabrykach pracowało już sporo maszyn parowych. Powietrze stawało się ciężkie od cuchnących wyziewów i dymów. Dla robotników były to zapachy piekieł, a fabrykantów podejrzewano o konszachty z diabelskimi mocami. Jedna z łódzkich legend głosi, że bies Węsad, kuzyn Boruty, spróbował pracy u Scheiblera, a w fabryce czuł się jak u siebie pośród żaru pieców i buchającej pary. Po uruchomieniu tkalni mechanicznej zdesperowani łódzcy sukiennicy udali się do fabryki na Wodnym Rynku i zdemolowali sprzęty w fabrycznej hali, a przy okazji widzieli ponoć w kotłowni diabelską postać, ale nie dali rady parowej maszynie…
Karol Scheibler pozostawił po sobie wielką fortunę, pałace, kamienice, fabryki, osiedle na Księżym Młynie i nie szczędził grosza na budowę m.in. dwóch łódzkich szpitali. Ale przede wszystkim sam ciężko pracował, przychodził do fabryki o godzinie piątej i pozostawał do późnego wieczora. Jak pisano w gazetach: „On wszystko widział, wszystko uskuteczniało się w jego oczach, ani jedna kopiejka nie była wydana bez jego wiedzy, ani kawałeczek wyrobionej tkaniny, którego by nie obejrzał, nie odszedł na skład”. Spoczął na Starym Cmentarzu w niezwykłej neogotyckiej kaplicy, która potwierdza potęgę i legendę najsławniejszego łódzkiego fabrykanta.
Niesamowity łódzki pejzaż z molochami fabryk, stukotem maszyn, dymiącymi kominami, musiał robić wrażenie na przybywających do miasta chłopach, szukających pracy i lepszego życia. Wiele łódzkich dróg zabarwiało się czerwoną farbą, płynącą ściekami, a na ulicach leżało gęste błoto. W fabrykach pracowało już sporo maszyn parowych. Powietrze stawało się ciężkie od cuchnących wyziewów i dymów. Dla robotników były to zapachy piekieł, a fabrykantów podejrzewano o konszachty z diabelskimi mocami. Jedna z łódzkich legend głosi, że bies Węsad, kuzyn Boruty, spróbował pracy u Scheiblera, a w fabryce czuł się jak u siebie pośród żaru pieców i buchającej pary. Po uruchomieniu tkalni mechanicznej zdesperowani łódzcy sukiennicy udali się do fabryki na Wodnym Rynku i zdemolowali sprzęty w fabrycznej hali, a przy okazji widzieli ponoć w kotłowni diabelską postać, ale nie dali rady parowej maszynie…
Karol Scheibler pozostawił po sobie wielką fortunę, pałace, kamienice, fabryki, osiedle na Księżym Młynie i nie szczędził grosza na budowę m.in. dwóch łódzkich szpitali. Ale przede wszystkim sam ciężko pracował, przychodził do fabryki o godzinie piątej i pozostawał do późnego wieczora. Jak pisano w gazetach: „On wszystko widział, wszystko uskuteczniało się w jego oczach, ani jedna kopiejka nie była wydana bez jego wiedzy, ani kawałeczek wyrobionej tkaniny, którego by nie obejrzał, nie odszedł na skład”. Spoczął na Starym Cmentarzu w niezwykłej neogotyckiej kaplicy, która potwierdza potęgę i legendę najsławniejszego łódzkiego fabrykanta.