Do medalu nominowała Pana córka, napisała, że wychowano ją w duchu patriotycznym i należy się Panu za to medal. Zgadza się?
Szymon Łatkowski: Wolę określenie „w duchu miłości do tego miasta”. Moja córka wychowała się wśród rówieśników, którzy z reguły mieli do Łodzi zły lub neutralny stosunek, a dzięki mnie widziała pewnie te dobre strony, była w opozycji do nich. Wiedziała cokolwiek o mieście, jego trudnej historii, o tym, że to miasto potrzebuje czasu i zmian. Moja żona pielęgnuje też kuchnię łódzką, gotuje knedle ze śliwkami, truskawkami, młodą kapustą, inne dania. Uczyłem także moje dzieci gwary łódzkiej, więc teraz znają ją nie gorzej ode mnie.
To jakie słowa im Pan na przykład zaszczepił?
Słowa takie jak „siajowe”, „krańcówka”, „tytka”. Nauczyłem ich też, że „gołda” wcale nie oznacza w Łodzi „sera”. Wiedzą, że „dziad” to nie tylko taki niekoniecznie zadbany pan, ale również zupa lub rzep, który przyczepia się do spodni. Wiedzą, co to „lajpo” i tak dalej. Myślę, że znam znaczenie ok. 90% łódzkich słów i potrafię je wytłumaczyć.
A skąd taka miłość do Łodzi?
Urodziłem się w ścisłym centrum, w kamienicy przy Sienkiewicza, tam, gdzie jest teraz Galeria Łódzka. Stamtąd pochodzę. Stąd moja miłość do miasta i do Piotrkowskiej. Jako dzieciak chodziłem do Centralu na kolorową telewizję, na bajki, bo w domu kolorowego telewizora wtedy nie było. Biegałem po dachach fabryk tam, gdzie teraz jest Off Piotrkowska. A obecnego Offa uwielbiam za atmosferę. Do dziś, gdy wchodzę lub wjeżdżam rowerem na Piotrkowską, czuję się jak na wakacjach, oddycham. Widziałem jak to się zmieniało i może dlatego, gdy przyjeżdżają moi znajomi spoza Łodzi, umiem im pokazać, że Łódź jest piękna.