Kapliczki w Łagiewnikach - poznaj tajemnice najstarszych łódzkich zabytków

Jedna z nich mogła być miejscem uzdrowień. Być może jej budowę spowodowały objawienia świętego Antoniego. A może powstały po prostu przez zrządzenie losu, a ich fundator uznał, że za rzekomo wysłuchane modlitwy należy się odwdzięczyć? Jaka nie byłaby historia drewnianych kapliczek w Lesie Łagiewnickim, pewne jest jedno – to najstarsze zabytki zachowane na terenie Łodzi.

11 zdjęć
ZOBACZ
ZDJĘCIA (11)

Kapliczek w Lesie Łagiewnickim początkowo było sześć, ale cztery z nich zostały zniszczone przez Niemców podczas II wojny światowej. Na szczęście kapliczka św. Antoniego przetrwała wojenną zawieruchę, podobnie jak ta imienia świętych Sebastiana i Rocha.

Cudowne miejsce

Dziś nadal, choć już nie tak licznie, płyną do nich wierni i turyści. Płynie także woda w źródełku studni kapliczki św. Antoniego. Czy ma moc uzdrawiającą? Warto przekonać się samemu. Nawet jeśli na miejscu nie doznamy cudu z rąk samego św. Antoniego, to z pewnością objawi nam się otaczający obiekty piękny i rozległy Las Łagiewnicki. Jest on nie tylko najrozleglejszym terenem rekreacyjnym w naszym mieście, ale przy okazji jednym z największych lasów miejskich w całej Europie. Warto pamiętać, że niektóre cuda świata mamy na wyciągnięcie ręki i nie zawsze musimy pielgrzymować setki czy tysiące kilometrów, by odkryć prawdziwe piękno.

Legenda o człowieku bez serca

Legendy o łagiewnickich kapliczkach sięgają XVII wieku. Jedna z nich zaczyna się drastycznie – od Jerzego z Bełdowa, przedstawianego jako człowiek surowy, nierzadko okrutny. Czy faktycznie chłopa, który ośmielił się ukraść karpie z pańskiego połowu, zakatował kiedyś i pozbawił życia? Nie wiadomo. Podobnie jak nie wiemy, czy rzeczywiście u schyłku żywota Jerzego dręczyły koszmarne wizje, niechybnie spowodowane wyrzutami sumienia. Po swojej śmierci w 1669 ukazywał się swoim bliskim, pokutując za grzech zabójstwa.

Złamana obietnica dziedzica z Łagiewnik

Pojawiającego się w okolicy ducha śmiertelnie przeraził się dziedzic Łagiewnicki, Samuel Żeleski. Przeraził tak bardzo, że czym prędzej sprowadził na miejsce ojców reformatorów z okolicznych wiosek, m.in. z Brzezin. Ci wyświęcili dwór, ale kiedy zaproponowali Żeleskiemu wzniesienie kaplicy św. Antoniego, ten poskąpił grosza i z danego słowa się nie wywiązał.

Inna wersja mówi, że Samuel od początku nie wziął sobie do serca okrucieństwa, jakie rozlało się wcześniej na tej ziemi. I nic w tym dziwnego, bo sam nie był panem łaskawym. Kiedy jego hodowla bydła znacznie ucierpiała, przypisał to… czarom. Na rzekomych guślarkach mścił się srodze, męcząc je i topiąc. Niełatwo było przemówić mu do serca, ale wreszcie jednemu z jego krewnych ta sztuka się udała.

Nie był to oczywiście koniec historii. Zarzuciwszy śledztwa w sprawie czarów, Samuel wziął się za ekonomiczne podwaliny swojej posiadłości i postanowił zbudować młyn, w jego opinii pewniejszej inwestycji niż narażone na choroby, a pewnie i gusła, krowy oraz byki. Głównym budowniczym mianował Jerzego, bogobojnego cieślę z okolicy. W tracie budowy znów dał o sobie znać porywczy charakter Żeleskiego – dziedzic z całą surowością karał swojego pracownika za wszelkie błędy i niedopatrzenia, a o te było nietrudno, Samuel słynął wszak z wysokich wymagań.

Na ratunek święty

Co pozostało Jerzemu? Modlitwa. Ratunku przed porywczym pracodawcą szukał u św. Antoniego, zanosząc do niego modły nawet w czasie budowy młyna. Tu legendy są już bardziej zgodne: poruszony błaganiami cieśli święty objawił się nie tylko Jerzemu, ale też jednemu z młodych czeladników, a wreszcie i samemu Żeleskiemu. Teraz już nie było odwrotu: ziemianin musiał wrócić do swoich przyrzeczeń i zdecydował o budowie kapliczki.

Był rok 1676. Samuel ślubował w Częstochowie wznieść odpowiedni budynek i tym razem zabrał się żwawo do pracy. Niedługo potem w Łagiewnikach pojawiła się drewniana kapliczka, w której zawisł obraz św. Antoniego. Na miejsce sprowadzono franciszkanów, bo to w ich stroju miał pojawić się święty. Zaraz po nich na miejsce zaczęły udawać się zastępy wiernych – bynajmniej nie w celach wyłącznie turystycznych. Legendy głoszą, że kapliczka stała się miejscem licznych uzdrowień. To, co dla jednych okazało się cudem, dla innych było solą w oku. Do tych drugich miał należeć proboszcz zgierski, który toczył spór o to, by w łagiewnickiej kapliczce nie można było odprawiać nabożeństw. Niczego jednak nie wskórał, było już zwyczajnie za późno. Sława łagiewnickich uzdrowień rosła, a sprawie zaczęły bacznie przyglądać się najwyższe kręgi duchowne.

Do gry wchodzi Watykan

Podobno aż cztery razy specjalne komisje przesłuchiwały świadków i badały dowody, próbując dociec prawdziwości cudów. Ostatecznie Łagiewniki przez watykańskich urzędników zostały ogłoszone miejscem cudownym. I jeśli wcześniej do Łodzi płynął strumień wiernych, to teraz ten strumień przemienił się w rwący potok. Stało się jasne, że skromna kapliczka nie udźwignie takiej masy ludzkiej. Dlatego w jej miejscu wybudowano drewniany kościół, a samą kapliczkę przeniesiono. Niebawem w okolicy zaczęły powstawać kolejne kapliczki, ale ich historie nie skończyły się już tak dobrze, jak ich najstarszej krewnej.

Kapliczki w Łagiewnikach - poznaj tajemnice najstarszych łódzkich zabytków

Jedna z nich mogła być miejscem uzdrowień. Być może jej budowę spowodowały objawienia świętego Antoniego. A może powstały po prostu przez zrządzenie losu, a ich fundator uznał, że za rzekomo wysłuchane modlitwy należy się odwdzięczyć? Jaka nie byłaby historia drewnianych kapliczek w Lesie Łagiewnickim, pewne jest jedno – to najstarsze zabytki zachowane na terenie Łodzi.

11 zdjęć
ZOBACZ
ZDJĘCIA (11)

Kapliczek w Lesie Łagiewnickim początkowo było sześć, ale cztery z nich zostały zniszczone przez Niemców podczas II wojny światowej. Na szczęście kapliczka św. Antoniego przetrwała wojenną zawieruchę, podobnie jak ta imienia świętych Sebastiana i Rocha.

Cudowne miejsce

Dziś nadal, choć już nie tak licznie, płyną do nich wierni i turyści. Płynie także woda w źródełku studni kapliczki św. Antoniego. Czy ma moc uzdrawiającą? Warto przekonać się samemu. Nawet jeśli na miejscu nie doznamy cudu z rąk samego św. Antoniego, to z pewnością objawi nam się otaczający obiekty piękny i rozległy Las Łagiewnicki. Jest on nie tylko najrozleglejszym terenem rekreacyjnym w naszym mieście, ale przy okazji jednym z największych lasów miejskich w całej Europie. Warto pamiętać, że niektóre cuda świata mamy na wyciągnięcie ręki i nie zawsze musimy pielgrzymować setki czy tysiące kilometrów, by odkryć prawdziwe piękno.

Legenda o człowieku bez serca

Legendy o łagiewnickich kapliczkach sięgają XVII wieku. Jedna z nich zaczyna się drastycznie – od Jerzego z Bełdowa, przedstawianego jako człowiek surowy, nierzadko okrutny. Czy faktycznie chłopa, który ośmielił się ukraść karpie z pańskiego połowu, zakatował kiedyś i pozbawił życia? Nie wiadomo. Podobnie jak nie wiemy, czy rzeczywiście u schyłku żywota Jerzego dręczyły koszmarne wizje, niechybnie spowodowane wyrzutami sumienia. Po swojej śmierci w 1669 ukazywał się swoim bliskim, pokutując za grzech zabójstwa.

Złamana obietnica dziedzica z Łagiewnik

Pojawiającego się w okolicy ducha śmiertelnie przeraził się dziedzic Łagiewnicki, Samuel Żeleski. Przeraził tak bardzo, że czym prędzej sprowadził na miejsce ojców reformatorów z okolicznych wiosek, m.in. z Brzezin. Ci wyświęcili dwór, ale kiedy zaproponowali Żeleskiemu wzniesienie kaplicy św. Antoniego, ten poskąpił grosza i z danego słowa się nie wywiązał.

Inna wersja mówi, że Samuel od początku nie wziął sobie do serca okrucieństwa, jakie rozlało się wcześniej na tej ziemi. I nic w tym dziwnego, bo sam nie był panem łaskawym. Kiedy jego hodowla bydła znacznie ucierpiała, przypisał to… czarom. Na rzekomych guślarkach mścił się srodze, męcząc je i topiąc. Niełatwo było przemówić mu do serca, ale wreszcie jednemu z jego krewnych ta sztuka się udała.

Nie był to oczywiście koniec historii. Zarzuciwszy śledztwa w sprawie czarów, Samuel wziął się za ekonomiczne podwaliny swojej posiadłości i postanowił zbudować młyn, w jego opinii pewniejszej inwestycji niż narażone na choroby, a pewnie i gusła, krowy oraz byki. Głównym budowniczym mianował Jerzego, bogobojnego cieślę z okolicy. W tracie budowy znów dał o sobie znać porywczy charakter Żeleskiego – dziedzic z całą surowością karał swojego pracownika za wszelkie błędy i niedopatrzenia, a o te było nietrudno, Samuel słynął wszak z wysokich wymagań.

Na ratunek święty

Co pozostało Jerzemu? Modlitwa. Ratunku przed porywczym pracodawcą szukał u św. Antoniego, zanosząc do niego modły nawet w czasie budowy młyna. Tu legendy są już bardziej zgodne: poruszony błaganiami cieśli święty objawił się nie tylko Jerzemu, ale też jednemu z młodych czeladników, a wreszcie i samemu Żeleskiemu. Teraz już nie było odwrotu: ziemianin musiał wrócić do swoich przyrzeczeń i zdecydował o budowie kapliczki.

Był rok 1676. Samuel ślubował w Częstochowie wznieść odpowiedni budynek i tym razem zabrał się żwawo do pracy. Niedługo potem w Łagiewnikach pojawiła się drewniana kapliczka, w której zawisł obraz św. Antoniego. Na miejsce sprowadzono franciszkanów, bo to w ich stroju miał pojawić się święty. Zaraz po nich na miejsce zaczęły udawać się zastępy wiernych – bynajmniej nie w celach wyłącznie turystycznych. Legendy głoszą, że kapliczka stała się miejscem licznych uzdrowień. To, co dla jednych okazało się cudem, dla innych było solą w oku. Do tych drugich miał należeć proboszcz zgierski, który toczył spór o to, by w łagiewnickiej kapliczce nie można było odprawiać nabożeństw. Niczego jednak nie wskórał, było już zwyczajnie za późno. Sława łagiewnickich uzdrowień rosła, a sprawie zaczęły bacznie przyglądać się najwyższe kręgi duchowne.

Do gry wchodzi Watykan

Podobno aż cztery razy specjalne komisje przesłuchiwały świadków i badały dowody, próbując dociec prawdziwości cudów. Ostatecznie Łagiewniki przez watykańskich urzędników zostały ogłoszone miejscem cudownym. I jeśli wcześniej do Łodzi płynął strumień wiernych, to teraz ten strumień przemienił się w rwący potok. Stało się jasne, że skromna kapliczka nie udźwignie takiej masy ludzkiej. Dlatego w jej miejscu wybudowano drewniany kościół, a samą kapliczkę przeniesiono. Niebawem w okolicy zaczęły powstawać kolejne kapliczki, ale ich historie nie skończyły się już tak dobrze, jak ich najstarszej krewnej.

ZOBACZ TAKŻE

ZOBACZ TAKŻE