Państwo Brzozowscy są rodziną na medal! Od 20 lat prowadzą rodzinny dom dziecka [WYWIAD]

Trwa świętowanie 600. Urodzin Łodzi. Jednym ze sposobów uczczenia tego wydarzenia jest nagradzanie medalami mieszkańców zasłużonych dla rozwoju i promocji miasta. Są wśród nich Alicja i Andrzej Brzozowscy – małżeństwo od ponad 20 lat prowadzące rodzinny dom dziecka.

Państwo Brzozowscy
Państwo Brzozowscy

Jak wygląda w tej chwili Państwa rodzina? 

W domu jest nas ośmioro, a jeden z chłopców, już dorosły, czeka na mieszkanie. W tej grupie mamy troje dzieci z niepełnosprawnościami, ale u nas wszyscy wychowują się razem i mają swoje obowiązki. Tak jak powinno być w każdej rodzinie. 

Jakie to obowiązki? 

Każdy musi coś robić w domu, na miarę swojego wieku i możliwości. Dzieci pomagają więc w zakupach i sprzątaniu. Największe wojny są o wyrzucanie śmieci – chętnych nie ma, a jeśli już są, to od razu mówią, że w takim razie ktoś inny zakłada nowe worki. Ale to też jest element tworzenia zdrowego, ciepłego domu. Zaangażowanie wszystkich, bo tę rodzinę tworzy każdy. 

Państwo są dla nich ciocią i wujkiem czy mamą i tatą? 

Często jesteśmy tymi drugimi. Dzieci mają potrzebę, żeby wybrzmiało „mama” i tata”. Czasem wynikają z tego nieco zabawne sytuacje, bo przecież część z nich jest w kontakcie z rodzicami biologicznymi i wtedy słyszymy: „tato, bo dzwoni do mnie tata”. To nie przeszkadza ani dzieciom, ani nam. Nas wręcz dowartościowuje. Otwieramy serca przed dziećmi, a one – przed nami. Choć to ostatnie zajmuje nieraz sporo czasu.

Ile łącznie dzieci Państwo wychowali? 

Szesnaścioro. Dwoje poszło do adopcji, trzy dziewczynki wróciły na stałe do rodzin biologicznych, ale dwie, po kilku latach u biologicznej mamy, znów zamieszkały u nas. Różnie się te historie układają. Niektóre dzieci są wpatrzone w rodziców biologicznych, skoczyłyby za nimi w ogień, bez względu na ich postawę. Inne nie chcą w ogóle kontaktu, wolą być tylko tutaj. My niczego nie sugerujemy, zrobilibyśmy im tylko krzywdę. Dzieci same dobrze oceniają, umieją to już bardzo wcześnie. Tutaj szybciej też dojrzewają. np. dwunastolatki myślą już jak licealiści. I nie wstydzą się mówić, że wychowują się u nas, to bardzo dobrze. 

Są momenty, że przychodzi Państwu myśl: „mamy dość, to zbyt męczące!”?

Szczerze? Nie! Za dużo mamy do roboty! Razem jeździmy na wakacje, razem spędzamy święta. To nie jest praca, to rodzina. Oczywiście, staje przed nami wiele wyzwań, tych poważniejszych, jak kontakt z niektórymi rodzicami biologicznymi, bo to nie zawsze jest proste, ale i tych drobnych, zabawnych. Czasami np. mylą nam się imiona, a raz były u nas dwie Andżeliki, jedna przez „g”, więc jak wołaliśmy którąś z nich, to bywało, że przybiegały obie. 

Skąd pomysł na rodzinny dom dziecka?

Podpatrzyliśmy kiedyś u znajomych, oni prowadzili taki dom. Przeszliśmy szkolenie, jeszcze z dwójką naszych biologicznych dzieci. Potem zastanawialiśmy się przez kilka lat, ale jak już pojawiła się pierwsza dwójka dzieci, to, jak to się mówi – „już poszło”.

Idą święta, jak one wyglądają u Państwa w domu? 

Przeważnie święta spędzamy u brata męża. Tam jest duży dom, jedziemy wszyscy, jest cała rodzina. W tym roku moja mama choruje [mama pani Alicji – przyp. red.], więc będzie trochę inaczej. Pewnie zrobimy święta u nas. Rozkładamy wtedy duży stół i wszyscy się jakoś mieścimy. Choć w tym roku nie wiadomo, jak z tym stołem, bo mamy nowego kota i on strasznie po nim skacze…

A jak czują się Państwo – medaliści z okazji 600-lecia Łodzi – ze swoimi wyróżnieniami?

Jesteśmy dumni, że doceniono nas jako rodziców zastępczych, ale tak sobie myślimy, że razem z nami miasto docenia wszystkich, którzy robią to, co my. I to im dedykujemy nasze medale.

ZOBACZ TAKŻE